(Fragmenty Pamiętników „Wichry życia”, przygotowywanych do wydania we wrześniu 2016 r)
Osobna,
bardzo ciekawa sprawa, to historia licznych polsko-węgierskich
małżeństw, które na ogół się źle kończyły, głównie wtedy,
gdy mężem był Węgier, a żoną Polka. Jakie były i są tego
przyczyny? Otóż wynika to głównie z odwiecznych tradycji
węgierskiego patriarchatu, który jeszcze bardziej się nasilił w
czasie ponad stuletnich rządów tureckich na wielkich połaciach
Węgier. Jeden z moich madziarskich przyjaciół kiedyś żartobliwie
mi mówił, że Turcy zostawili Węgrom trzy bardzo dobre rzeczy:
bardzo mocną kawę, świetne łaźnie i bardzo dobre panowanie
mężczyzn nad kobietami. Efektem tego panowania m.in. było jedno z
określeń kobiety na Węgrzech – némber (non ember) czyli nie
człowiek. Rzecz charakterystyczna. Jeszcze pod koniec XIX wieku na
Węgrzech panował taki oto, dość zadziwiający zwyczaj. Gdy do
domu przychodzili goście, to wszystkie kobiety w domu cały czas
obsługiwały ich i wszystkich mężczyzn w domu, na stojąco, i
dotąd nie siadły same do stołu, aż ci nie najedli się do syta. Z
kolei, jak do rodziny wchodziła nowa synowa, to jej teściowa
natychmiast przerywała wszelkie własne prace i skupiała się na
dyrygowaniu synową, by jak najlepiej obsługiwała męża. Kiedyś
znalazłem w bibliotece domowej jednego z moich węgierskich
przyjaciół przekład groteskowej wręcz książki szwajcarskiej
„Szkoła kochania” (jak wiadomo, w Szwajcarii bardzo długo
zwlekano ze zrównaniem kobiet w prawach z mężczyznami,
dopuszczeniem ich do wyborów, etc.). Patriarchalny Szwajcar radził
kobietom: „Bądźcie dla swoich mężczyzn psychicznym „koszem na
śmiecie” – niech w domu na żonach wyładują wszystkie swoje
frustracje z pracy.
Nie
wyobrażam sobie, by w Polsce kiedykolwiek można było wydać taką
brechtę. Tym bardziej, że Polki są dziś kobietami chyba
najbardziej wyemancypowanymi w Europie; niektórzy nazywają je
„Amerykankami Europy”. (Chodzi tu zresztą o bardzo stare
tradycje, sięgające przynajmniej XVII wieku, gdy kobiety bardzo
często nawet wodziły rej w polityce i odpowiednio ustawiały swoich
mężów. Typowa pod tym względem była słynna wojewodzina bełzka
Elżbieta Sieniawska, żona hetmana koronnego A.
Sieniawskiego, nazywana „niekoronowaną królową”, „pierwszą
damą Rzeczpospolitej”. W jednej z XVII-wiecznych relacji zachował
się opis sceny, gdy księżna Sieniawska wzburzona wpadła do
komnaty, w której radzili hetmani, wołając: „Wy tu radzicie, a
lepiej byście działali, a jeśli wam zbywa na odwadze, to ja wsiądę
na koń i wszystko załatwię”. Jędrzej Kitowicz opisywał
w swej historii obyczajów XVII wieku, jak to w czasie sejmów żony
różnych szlachciców i magnatów siedziały na balkonach i dawały
swym mężom znaki, jak mają głosować. Władysław Konopczyński
zatytułował nawet swą książkę o XVIII wieku: „Gdy Polska
rządziły kobiety”.
tu
znów była bardzo duża różnica z potulnymi, zapędzonymi po
niemiecku do kuchni i opieki nad dziećmi Węgierkami. Poznałem w
życiu kilka tysięcy Węgrów, a utkwiło mi w pamięci jako
indywidualności zaledwie z kilkanaście ich partnerek. Były to
głównie tłumaczki i polonistki, jak Romana Gimes czy Nina
Király, adwokatki jak piękna Erika Perlaki, dziennikarki
jak żona Sándora Fekete Marta, czy Żydówki, w których
domach wyraźnie dominowały inne standardy. Ze zdumieniem
obserwowałem, jak bardzo wiele Węgierek było zapędzonych do
kuchni i do obsługiwania męża, i w rezultacie zatracały
jakąkolwiek indywidualność, najczęściej z winy mężów.
Pamiętam, jak wypłakiwała mi się po latach przy winie niedoszła
moja narzeczona Klara, która matka wydała za jakiegoś dyrektora
przedsiębiorstwa. Madziar od razu zagonił ją do pracy w domu, nie
bacząc na jej własne chęci i uzdolnienia (skończyła
architekturę). Dobrze pamiętam pewną scenę w domu bardzo znanego
pisarza węgierskiego Ferenca Sánty, autora pięknych,
pełnych humanizmu opowieści. Żona Sánty podała kolację, ja
opowiadałem o różnych burzliwych sprawach w Polsce. Żona Sánty
też chciała posłuchać, na próżno, bo dość grubiańsko odesłał
ją do innego pokoju, mówiąc: „Idź spać, boli cię głowa!”.
Węgierki, zagonione o stuleci do kuchni, trzeba przyznać, na ogół
nie błyszczą inteligencją w porównaniu z błyskotliwymi, często
wyróżniającymi się wręcz inteligencją, a na dodatek na ogół
urodziwymi Polkami. Nieprzypadkowo chyba sporo wybitnych Węgrów
było zauroczonych Polkami, począwszy od przywódcy największego
powstania węgierskiego Franciszka II Rakoczego, przez lata
rozwijającego wielki romans życia ze wspomnianą wojewodziną
bełską – Elżbietą Sieniawską. Z kolei najsłynniejszy
XIX-wieczny kompozytor i pianista Ferenc Liszt był przez
wiele lat zakochany w Polce, księżnej Karolinie z Iwanowskich
Sayn-Wittgenstein. Liszt poświęcił Polkom iście poetycki
pomnik w wydanej w Paryżu w 1852 r. książce o Chopinie. W
jego parusetstronicowej książce, napisanej po francusku, znalazło
się tylko jedno, ale jakże znamienne zdanie po polsku: „Nie ma
jak Polki!”. Dodajmy, ze słynny surrealistyczny pisarz węgierski
z początków XX wieku Gyula Krudy w swej fantazyjnej „Księdze
snów” tłumaczył: „Polkę we śnie widzieć – spotka cię coś
rozkosznego!”.
Te
różnice w roli i charakterze Polek i Węgierek bardzo mocno
odbijały się na losach małżeństw polsko-węgierskich. Jak
zaobserwowałem, na ogół bardzo udane są głównie te małżeństwa,
gdzie żoną jest Węgierka, a mężem Polak. Odwrotnie na ogół
fiaskiem kończą się te małżeństwa polsko-węgierskie, gdzie
żoną jest Polka, a mężem Węgier. Lubiłem to na swój sposób,
myślę, że dość zabawnie tłumaczyć polskim koleżankom. –
„Widzicie – mówiłem- gdy Węgier żeni się z Polką, to
następuje obopólne rozczarowanie. Polka nie może znieść na
dłużej Węgra, dużo twardszego od przeciętnych polskich mężczyzn.
Z kolei Węgier, przyzwyczajony do łagodnych, a bardzo często wręcz
potulnych Węgierek, nie może sobie nijak poradzić z umiejącą
powiedzieć i przeforsować swoje zdanie Polką. Natomiast dla Polaka
dogodnym zaskoczeniem jest miękka i ustępliwa żona węgierska. Z
kolei Węgierka z jeszcze większym zaskoczeniem obserwuje, jak
bardzo łagodni i delikatni (tu oczywiście mocno przesadzałem!) są
polscy mężczyźni, w porównaniu z twardymi Madziarami”. Faktem
jest, że miałem możliwość zaobserwować kilka fatalnie dobranych
małżeństw polsko-węgierskich z żonami Polkami. Opowiadano mi na
przykład, jak wściekali się węgierscy teściowie, słysząc jak
Polka Ania na każdym kroku ustawiała ich syna Aronka: „Aronku,
przynieś, zanieś, wynieś!”. Na dodatek ciągle przyprawiała mu
rogi, co doprowadziło w końcu do rozpadnięcia się z trzaskiem
tego stadła. Z kolei inne małżeństwo polskiej dziennikarki z
dyrektorem węgierskiego Instytutu Teatralnego skończyło się wręcz
skandalem międzynarodowym – Polka oskarżyła swego zbyt
patriarchalnego męża wręcz o uciekanie się do rękoczynów!
W
latach 70-tych któryś z redaktorów Polskiego Radia zwrócił się
do mnie, bym mu podał telefon do jakiegoś małżeństwa
polsko-węgierskiego, by mógł na temat takich małżeństw pomówić
w osobnym programie telewizji. Natychmiast podałem mu nazwisko
żonatego z Polką kierownika katedry filologii węgierskiej prof.
Istvána Csaplarosa. Audycja się odbyła, ale miała przebieg
bardzo kłopotliwy dla naszego węgierskiego przyjaciela. Był on
najwyraźniej mężem – pantoflarzem w swoim domu. Audycja radiowa
miała przebieg arcykomiczny. Wszystko dlatego, że żona profesora
Csaplarosa nie próbowała w radiu ani na chwilę odejść od swej
dominującej roli, wypracowanej w domu przez dziesięciolecia pożycia
małżeńskiego. Jak tylko nasz Węgier próbował coś się odezwać
w audycji, Csaplarosowa natychmiast mu przerywała, mówiąc: „Tak,
tak, Istvanku” i zaczynała swój kolejny, dłuższy monolog
kosztem jej męża, całkowicie bezradnego wobec tego tokowania.
Biedny stary profesor Csaplaros musiał potem długo znosić swoje
śmiechy-chichy swoich studentów i studentek, wciąż powtarzających
„Tak, tak Istvanku”, albo złośliwie wychwalających profesorowi
jego „przepiękną audycję”. Audycję, o której Csaplaros by
jak najchętniej szybko zapomniał.
To,
co pisze o węgierskim patriarchacie, jednak już coraz wyraźniej
się kończy. Węgierki się coraz bardziej emancypują i zaczynają
bardziej stanowczo walczyć o swoją pozycję w małżeństwie.
Równocześnie jednak bardzo wzrosła ilość rozwodów na Węgrzech.
Opis
małżeństw polsko-węgierskich i dość specyficznej, do niedawna
dużo słabszej pozycji kobiety na Węgrzech, chciałbym zakończyć
historyjką, ilustrującą dość szczególne obyczaje, panujące w
swoim czasie w niektórych środowiskach węgierskich. Barwną
opowieścią na ten temat „poczęstował” mnie wiele lat temu
znany węgierski historyk literatury i krytyk literacki, profesor
Mihály Czine. Historyjka odnosiła się do wybitnego grafika
węgierskiego Károlya Koffana, który ze względu na swe
poparcie dla działań powstańczych 1956 r. musiał długo ukrywać
się w 1957 r. – w okresie strasznych represji rządu Kadara
(bywały wtedy wydawane i wykonywane nawet wyroki kary śmierci na
niektórych zwolennikach I. Nagya pośród inteligencji). Koffan
normalnie mieszkał gdzieś w pięknym mieszkaniu w górzystej części
Budapesztu – w Budzie, ale aby się lepiej ukryć, przeniósł się
do mieszkania w Peszcie, w robotniczej dzielnicy Buglo. Ze względu
na zagrożenie Koffana wytropieniem przez kadarowską policję, tym
bardziej szokował fakt, że żona artysty jednak odwiedzała go
codziennie w miejscu ukrycia, ryzykując, że wpadną na trop męża.
I tu nasuwa się pytanie, dlaczego żona Koffana była tak potrzebna
swemu mężowi, że spotykała się codziennie w jego kryjówce,
ryzykując jego dekonspirację i uwięzienie. Padały różne
odpowiedzi: seks, jedzenie (Madziarzy lubią dobrze zjeść), etc.
Czine za każdym razem kiwał przecząco głową, aż wreszcie dawał
nieoczekiwaną odpowiedź. Żona artysty jeździła codziennie do
drugiej części miasta, aby myć mu nogi. Madziar ogromnie lubił
higienę! Niektórzy w tym momencie przypomną pewnie sobie, że
zwyczaj mycia nóg mężowi przez żonę istniał kiedyś w dużych
środowiskach na Śląsku (pokazał to reżyser Kazimierz Kutz w
filmie „Sól ziemi”).
Stracona szansa polskiego geja
Do
najzabawniejszych historii z marginesu stosunków polsko-węgierskich
należała pewna szokująca „przygoda”, jaka spotkała w
Warszawie zdolnego węgierskiego poetę i tłumacza literatury
polskiej. Znany on był z dobierania do przekładów szczególnie
subtelnych i romantycznych polskich wierszy. Nie bardzo znał jednak
plotki z życia warszawskiego salonu. Stąd z łatwością dał się
zaprosić do domu jednemu z tłumaczy, należącemu do
najagresywniejszych polskich gejów. Wspomniany „homo”, poeta i
tłumacz literatury, był już znany w krajach obozu socjalistycznego
z agresji seksualnych, po których kolejno wyrzucano go z tamtejszych
domów wypoczynkowych dla pisarzy. Agresywny gej zaprosił naszego
Madziara na wino i rozmowy o „przyjaźni polsko-węgierskiej”.
Wina rzeczywiście nie brakowało, ale przyjaźni polski tłumacz
pederasta chciał zafundować Węgrowi o wiele więcej, niż ten
potrzebował. Polak miał dość potężne, zwaliste ciało, więc
kiedy rzucił się na węgierskiego poetę, ten szybko zorientował
się, że to nie przelewki i może się to dlań skończyć prawdziwą
katastrofą. Normalnie w takim przypadku ktoś zwymyślałby
seksualnego agresora od bydlaków i wyskoczyłby, trzaskając
drzwiami. Subtelny węgierski poeta, nie chciał jednak w żadnym
razie zakłócić w ten sposób tradycji polsko-węgierskiej
przyjaźni. Nie wiedząc, co począć i chcąc jakoś „ochłodzić”
nurkującego na niego geja, zaczął rozpaczliwie wołać: „Ja
kocham swoją żonę!”. Opowiadał mi dość szczegółowo całą
historię swej „przygody”, zwierzając się, jak ostatecznie
uratował się z opresji. Przyznam jednak, ze dość groteskowe
wydawało mi się apelowanie o poszanowanie czyichś uczuć
małżeńskich do rozpalonego erotycznie literata, znanego aż nadto
dobrze ze skrajnego cynizmu i immoralizmu. W pewnej chwili nie
wytrzymałem i ryknąłem homeryckim śmiechem z całych sił w
płucach. Trochę się za to na mnie obraził i później jak mógł
unikał już wspominania, jak mało co nie padł dość szczególną
ofiarą przyjaźni polsko-węgierskiej.
Bardzo ciekawy artykuł w kontekście kwitnących kontaktów Polski i Węgier. W czasie mojego czerwcowego pobytu z małżonką w Domu Polskim w Budapeszcie również słyszeliśmy komentarze, głównie pań dobrze mówiących po polsku, jak również posługujących tam sióstr, o trudnych relacjach małżeńskich. Dokonana tu analiza wiele wyjaśnia.
OdpowiedzUsuńEmber ma 2 znaczenia: czlowiek i dawniej: mezczyzna. w przypadku némber chyba chodzi o to drugie
OdpowiedzUsuńEmber znaczy nie tylko człowieka ale i mężczyznę (ale to archaizm) więc z tym némber nie o to chodzi, że to nie człowiek.
OdpowiedzUsuńJak mozna uzywac slowa pederasta wymiennie do slowa gej?
OdpowiedzUsuńWęgra wychowuje się trochę metodą kija i marchewki. Najpierw trzeba wziąć go z włosem, trochę posłodzić, a gdy okaże lekceważenie, dać kuksańca albo potraktować go w ten sam sposób. Sam przyjdzie z przeprosinami. U mnie najlepiej sprawdziła się ta druga metoda. Na początku trochę trzeba się poboksować, żeby później było miło. Madziarom wygodnie jest, jeżeli mają wokół siebie uległe kobiety, bo przy tych silniejszych i bardziej niezależnych muszą się trochę napocić. Przy tych drugich zaczynają robić się ciapy, które nie do końca wiedzą, jak mają się zachować. Ale w swojej ciapowatości potrafią być tak urzekający, że nie da się długo na nich gniewać.
OdpowiedzUsuńCo do Węgierek, nie wiem, jakie generalnie są. Poznałam zaledwie jedną, ale była tak zahukana, że do dziś nie mogę wyjść ze zdziwienia, jak potulnym cielęciem można być, będąc kobietą. W towarzystwie mężczyzn zachowywała się, jakby chciała schować się w mysią dziurę, tłumaczyła się ze wszystkiego, nawet mnie próbowała w to wciągać, co strasznie mnie wkurzało i nie polubiłyśmy się za bardzo, z kolei w stosunku do mnie zaczęła zachowywać się, jak stereotypowa teściowa. Za to ja zdołałam w pewnym stopniu podporządkować sobie Madziara, choć cały czas jest nad czym pracować :P. Uczę go, że więcej zyska, jeżeli będzie traktował mnie bardzo dobrze ;). Czasami nie wie, że zachował się niestosownie, dlatego muszę mu to dobitnie uświadomić.
Swojego Madziara często chwalę, mówię mu, jak go doceniam, jak w niego wierzę, jak jest dla mnie ważny, ale również okazuję zdecydowanie, gdy nie podoba mi się jego zachowanie.
I to mi się podoba najbardziej, bo jest to najmądrzejsze zachowanie. Bardzo dojrzałe i pełne szacunku do ukochanego bliskiego człowieka i do siebie. Nic dodac nic ująć. Na takich przykładach wszyscy wątpiący powinni sie uczyć. Pozdrowienia doa Ciebie - Anonimowy! (y)
OdpowiedzUsuńA ja nie jestem Amerykanką Europy, nie mam lewicowych poglądów i podoba mi się traktowanie kobiet na Węgrzech. Chciałabym do życia typowego Węgra, dosłownie typowego: charakterystyczny typ urody, wąsik i opisywane na tej stronie zachowanie.
OdpowiedzUsuńOd 6 lat szczęśliwa z Węgrem.. może to wyjątek a może za krótki staż! :)
OdpowiedzUsuńChoć nie zpomnę słów teściowej do mojego męża: "jak to sprzątasz, Ty? To rola kobiety"
Wciąż pamiętam mój ból małżeństwa, kiedy mój mąż mnie opuścił, Dr.Agbazara z AGBAZARA TEMPLE przywróciła mi kochanka w zaledwie 2 dni, chcę tylko podziękować Wam za zaklęcie i spodziewamy się naszego pierwszego dziecka. Jeśli masz problemy małżeńskie, spróbuj skontaktować się z TEMPLE AGBAZARA: ( agbazara@gmail.com ) Lub WhatsApp mu na: ( +234 810 410 2662 )
OdpowiedzUsuń