Bezmyślna
nominacja J.Piekło na ambasadora do Kijowa
Pisałem
już na tym blogu .o tym jak powszechnie krytycznie jest oceniana
jak dotąd najgłupsza decyzja personalna ministra Witolda
Waszczykowskiego, mianująca skrajnego wybielacza Ukraińców
Jana Piekło na ambasadora do Kijowa. Nominacja tego
jegomościa była wręcz prowokacją. wobec milionów Kresowian.
Posunięcie Waszczykowskiego w tej sprawie bardzo mocno przypomina mi
pewien epizod z mojej młodości. Uczyłem się dopiero gry w
brydża, byłem wówczas pod tym względem kompletnym neptkiem. Od
razu w jednym z pierwszych rozdań dałem straszliwa plamę. Byłem
rozgrywającym i miałem znakomite karty, faktycznie 99 posunięć na
100 dawało dla naszej dwójki pewnego robra. Stawka była wielka, a
ja długo deliberowałem i w końcu w żałosny sposób wyszedłem z
jedyną możliwą kartą na sto, która spowodowała klęskę naszej
pary. Niestety takim beznadziejnie nieudolnym graczem jest teraz
minister Waszczykowski. Nie można było wystąpić z głupszym
posunięciem, niż nominacja Piekło z misją do Kijowa. Ciekawe, że
nawet w tak skrajnie proukraińskim tygodniku jak „Gazeta Polska”
odezwał się wreszcie bardzo rzeczowy głos w tej sprawie ze
strony zastępcy redaktora naczelnego tego czasopisma Katarzyny
Gójskiej Hejke. W tekście zatytułowanym „Ambasador musi się
wiele nauczyć” („Gazeta Polska” z 8 czerwca 2016 r) Katarzyna
Gójska-Hejke pisała m.in.: „Ambasador bez wątpienia rozumie
znaczenie wyrwania Kijewa spod wpływu Moskwy. Pojmuje wartość tego
przedsięwzięcia dla bezpieczeństwa Polski. Brakuje mu jednak
wrażliwości na historie Kresów. Nawet więcej, mówiąc o niej,
zachowuje się jak ślepy słoń w składzie porcelany (…) Swoimi
kompromitującymi wypowiedziami na temat ludobójstwa Polaków na
Wołyniu, będącymi w rzeczy samej prymitywna próba stłumienia
emocjoi bliskich ofiar, pokazuje jednocześnie, iż musi się jeszcze
wiele nauczyć, by sprostać powierzonemu zadani.u.(Podkr.-
J.R.N.)Od wysłannika Rzeczypospolitej do innego państwa obywatele
mają prawo oczekiwać nie tylko działań na rzecz poprawy relacji
gospodarczych czy politycznych, lecz także- w przypadku Ukrainy to
szczególnie ważne - zdecydowanych działań na rzec przywracania
prawdy historycznej i dbałości o szacunek dla polskich ofiar
ludobójstwa. Pan Piekło zdaje się kompletnie nie dostrzegać, a
wręcz nie rozumieć tej części swej misji. Czekającym na
sprawiedliwość i prawdę od ponad 70 lat rodzinom ofiar radzi
„zostawić sprawę politykom” i „nie rozdrapywać ran”.
.Jednym słowem: mają zapomnieć, a najlepiej darować sobie
dramatyczne okoliczności śmierci swych bliskich. Tylko
pogratulować!
Co
takimi wypowiedziami uzyska nowy ambasador? Na pewno szczerą i
zrozumiałą niechęć środowisk kresowych do władzy RP, poczucie
(również uzasadnione ) opuszczenia i lekceważenia męczeństwa ich
przodków. (Podkr.- J,.R.N.).
A co uzyska rosyjska propaganda?
Jeszcze większą możliwość manipulowania emocjami ludzi, którzy
będą mieli poczucie głębokiego i kolejnego opuszczenia ich sprawy
przez instytucje Rzeczypospolitej.. Trudno komentować wszystkie
niedorzeczności, którymi nowy ambasador uraczył przez kilka dni
opinię publiczną. Można wspomnieć jeszcze o dywagacjach na temat
różnej wrażliwości historycznej Polaków i Ukraińców. Ciekawe,
czy zaserwowałby te złote myśli więźniom obozów
koncentracyjnych, tłumacząc fascynacje wielu młodych Niemców
formacją SS. Na odnotowanie zasługuje także przekonanie pana
ambasadora, iż w Polsce nie powinny powstawać filmy historyczne, bo
są zbyt emocjonalnym przekazem, który burzy spokojną debatę
historyków. Bo jak inaczej zrozumieć jego wypowiedzi na temat
obrazu „Wołyń”. (Podkr.- J.R.N.)
Jan
Piekło najwyraźniej nie ma pomysłu, jak wywalczyć choćby
upamiętnienie Polaków w miejscach ich kaźni, nic o tym nie
słyszymy. W wywiadzie dla „GP” zachęca do wzorowania się na
doświadczeniach Izraela w upowszechnianiu prawdy historycznej. Mówi
o honorowaniu tych, którzy potrafili chronić ofiary i przeciwstawić
się mordercom. Zdaje się jednak nie rozumieć, że Żydzi nie
pozostawili rozliczenia II wojny światowej historykom. Na prawdę,
napiętnowanie i rozliczenie katów (nazwanych z imienia i nazwiska)
pracowało całe państwo. .A walka o sprawiedliwość nie
uniemożliwiła poprawnych relacji z Niemcami”.
Gorąco
dziękuję p. redaktor K. Gójskiej – Hejke za uświadomienie
mnie i innym czytelnikom, że nowy ambasador do Kijowa Jan Piekło
jest aż tak głupi! W kontekście zachowań i umysłowości
takiego ambasadora jak J. Piekło i jego zwierzchnika trzeba z
goryczą powtórzyć piękne słowa Jana Pietrzaka : „Gdzie
nasza godność starej daty?” Nie można powierzać takiemu
analfabecie spraw kresowych jak Piekło ambasadorstwa w Kijowie z
nadzieją, że w końcu czegoś się nauczy. On niczego nie pojmie
swym ciasnym doktrynerskim rozumkiem i powinien być jak
najszybciej odwołanym, podobnie jak jego zwierzchnik minister
W.Waszczykowski. Nie rozumiem, dlaczego szef PiS Jarosław Kaczyński
i premier Beata Szydło tak długo tolerują tego szkodnika na czele
MSZ!.
W
kontekście bezmyślnej nominacji J. Piekło na ambasadora do Kijowa
przez ministra W.Waszczykowskiego warto przytoczyć bardzo krytyczną
opinię posła PSL Piotra Zgorzelskiego w tej sprawie. W
publikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” z 10 czerwca 2016 r.
artykule : „Prawo do pamięci o Wołyniu” Zgorzelski pisał m.in.
:”Rząd PiS prowadzi bardzo dziwną politykę związaną z Ukrainą.
Na ambasadora w tym kraju mianował człowieka, którego
wypowiedzi dyskwalifikują go jako kandydata na tak poważne
stanowisko. Jan Piekło, bo o nim mowa, dyskredytował środowiska
kresowe. (Podkr.- J.R.N.).Takie ataki, często personalne, nie
mogą być dobrą rekomendacją dla kogoś, kto musi dbać o polskie
interesy, także historyczne. Czy za chwilę się dowiemy, że
ambasador kwestionuje ludobójstwo Polaków w imię tak zwanej racji
stanu? Nic dziwnego, że do premier Beaty Szydło trafiają liczne
protesty w sprawie tej nominacji. List otwarty wystosowali
przedstawiciele Rodzin Kresowych”.
Wszystko
wskazuje na to, że ambasador J. Pieklo będzie reprezentował
głównie interesy Kijowa wobec Warszawy, a nie Warszawy wobec
Kijowa. Bardzo ubolewam z tego powodu, że głupia decyzja
ministra Waszczykowskiego w sprawie J. Piekło została wykorzystana
przez posła PSL do krytyki „dziwnej polityki” całego rządu.
Dlaczego jednak premier B.Szydło toleruje tak powszechnie
krytykowane wybryki swego ministra? Czas usunąć tego zawalidrogę i
psuja!
Leszek
Miller wypunktował PiS w sprawie Wołynia
W
poprzednim tekście na blogu pisałem,, że PiS przez swoje kluczenie
w sprawie rzezi wołyńskiej niepotrzebnie traci punkty wobec Ruchu
Kukiz 15 i PSL. Okazuje się, że może tracić na tym także wobec
SLD Właśnie dziś w dniu 13 lipca w „SuperExpressie” ukazał
się, obiektywnie pisząc, na prawdę świetny tekst Leszka
Millera „Mord założycielski”. Polityk SLD napisał w nim
m.in.: „Andrzej Duda zamierza wziąć udział w obchodach
ukraińskiego Dnia Niepodległości. W Kijowie nasz prezydent będzie
mógł latem przespacerować się po reprezentacyjnym prospekcie
imienia Stepana Bandery. We Lwowie będzie mógł spojrzeć na
pomnik Romana Szuchewycza, który rozkazał uśmiercenie
tysięcy Polaków: „Konieczne jest przyśpieszenie likwidowania
Polaków. Musza zostać zgładzeni całkowicie, ich wioski spalone
do gruntu samego (…) Ludność polską należy absolutnie
zniszczyć. Śmierć każdego Lacha to metr wolnej Ukrainy. Albo
będzie lechicka krew po kolana- albo Ukrainy nie będzie. Musimy
zatem Polaków w pień wyciąć”. (Podkr.- J.R.N.). Polski
prezydent będzie mógł zapoznać się z uchwałą upamiętniającą
czyn bojowy kawalera hitlerowskiego Krzyża Żelaznego płk Petra
Diaczenki, który na czele swoich żołnierzy mordował
powstańców warszawskich. A następnie pacyfikował polskie wsie na
Lubelszczyźnie. Zobaczy też świętujących kombatantów z dywizji
SS-Galizien, którzy mogą pochwalić się wieloma dokonaniami, w tym
zbiorowym morderstwem na Polakach- mieszkańcach Huty Pieniackiej.
Gdyby pan prezydent lub ktoś z jego świty zamierzał wyrazić
niechęć wobec gloryfikowania banderowskich zbrodniarzy, powinien
pamiętać, że specjalna ustawa zakłada karanie więzieniem
wszystkich, którzy okazywaliby lekceważenie dla weteranów lub
negowali celowość ich walki.
Wielokrotny
rozmówca Dudy prezydent Poroszenko oświadczył, że :
„Uznając za bohaterów narodowych UPA i Banderę, Ukraina nie
powinna brać pod uwagę krytycznych opinii innych państw, w tym
nawet ich oficjalnych protestów i negatywnych reakcji (…) Co na to
polskie władze? Nic. Zapowiedziane specjalne posiedzenie Sejmu i
uchwałę w rocznicę rzezi wołyńskiej marszałek Kuchciński
skreślił z kalendarza prac Wysokiej Izby (…)”.
I
po co to PiS-owi było? Czy nie lepiej było pozostać jednoznacznymi
w tak ważnej dla milionów Polaków sprawie? Jeśli PiS będzie
ustępował wobec Ukraińców, nie licząc się z wymogami prawdy
historycznej i nastrojami Narodu w tej sprawie, będzie ponosił
coraz większe straty polityczne. I Po co to PiS-owi? Niech jak
najszybciej pozbędzie się spychających go na fatalną drogę
złych podpowiadaczy, różnych Waszczykowskich i Zurawskich vel
Grajewskich i zabierze głos zgodnie z pragnieniami milionów
Kresowian.
Czy
rządowi i liderom PiS na prawdę nie przeszkadzają nachalne wręcz
przykłady upokarzania narodowej wrażliwości Polaków na Ukrainie?
Podam dwa przykłady. Opowiadano mi, że na murze jakiejś szkoły
polskiej na Ukrainie (zdaje się, że w Lwowie) umieszczono tablicę
poświęconą chwalbie głównego ludobójcy Polaków R. Szuchewycza.
Wczoraj od jednego z profesorów, znawców historii stosunków
polsko-ukraińskich usłyszałem przejmującą opowieść, wołającą
o pomstę do nieba. Naukowiec z Wrocławia opowiadał mi, że na
Ukrainie, w okolicy Sarn wymordowano okrutnie mieszkańców czterech
wsi polskich. Banderowcy zabronili grzebania ciał zamordowanych i
okrutny fetor roznosił się po okolicy. W końcu jednak żyjący w
pobliżu ocaleli Polacy zaczęli znosić ziemię, by przykryć ciała
.Powstał w ten sposób mały kopczyk, który Polacy taktowali jak
relikwię. I oto w ostatnim czasie Ukraińcy postawili na tym
kopczyku pomnik Szuchewycza, by jeszcze bardziej utrwalić swój
triumf i upokorzenie Polaków. Dlaczego to znosimy? Dlaczego nie
reagujemy równie mocno jak Węgrzy, którzy natychmiast protestują
przy każdej próbie profanowania pomnika na przełęczy Verecke,
postawionego przed laty dla uczczenia wejścia tam plemion
węgierskich w 1896 r. Mały naród węgierski nie daje sobą
pomiatać. A my, choć dajemy tyle pomocy materialnej i wsparcia
politycznego Ukraińcom, pozwalamy na takie naigrawanie się z
Polaków.
Historyk
T. Płużański o nie rozliczonych ukraińskich okrucieństwach
Bezmyślnym
polskim wybielaczom zbrodni ukraińskich na Wołyniu zalecałbym
wpisanie sobie do sztambucha niezwykle przejmującego tekstu
znanego historyka, a zarazem szefa działu Opinie „SuperExpressu
Tadeusza Płużańskiego: „Znów nikt nie wstawił się za
5-letnią Stasią” („SuperExpress” z 8 lipca 2016 r.) . Red.
Płużański pisał m.in.: „Jeden z nich mocno mnie chwycił za
małe rączki, po czym wyłamał mi je. Jak bardzo mnie to bolało?
Krzyczałam i płakałam. Drugi chwycił mnie za nóżki i połamał
je. Trzeci, chyba ten najodważniejszy, wbił bagnet w mój mały
brzuszek i rozpruł go. To, co było moim wnętrzem, znalazło się
na zewnątrz. Mój wygląd musiał ich chyba bardzo śmieszyć, bo
zaczęli rechotać, wołając jednocześnie: „Tak trzeba robyty z
lachami!” Dlaczego walczyli ze mną, dzieckiem? Przecież ja nie
byłem żołnierzem ? Czy to byli naprawdę żołnierze?”.
To
fragment opowiadania o śp. Stefanii Stefaniak, zamordowanej w
1943 r. na Wołyniu. Dalsza część odnosi się do czasów
współczesnych. ”Patrzę z góry i martwię się, bo w Polsce
wszyscy o nas zapomnieli. A 140 tysięcy przesiedlonych Ukraińców,
w dużej części rodzin tych „żołnierzy”, dla naszych polskich
przywódców to maja być ofiary LUDOBÓJSTWA. A ja? NIE JESTEM
OFIARA tego słowa na „l”, którego tak się boją używać w
stosunku do nas? Jest mi smutno, płakać mi się chce. Bo może znów
Sejm naszej ukochanej Ojczyzny zdradzi pamięć o mnie i moich
kolegach z podwórka i tysiącach, dziesiątkach tysięcy innych,
zakatowanych w tamtych latach – i odrzuci lub zniekształci prawdę”
W
tym roku – w 73 rocznicę ludobójstwa dokonanego na Polakach przez
UPA na Wołyniu – Sejm RP znów zdradził pamięć Stasi i
dziesiątków tysięcy innych ofiar ukraińskich nacjonalistów (…)
Gdzie jest ta dobra zmiana w polsko-ukraińskiej historii? W kwestii
ludobójstwa wołyńskiego? Bo na pewno nie jest nią przełożenie
uchwały upamiętniającej te tragiczne wydarzenia na później - po
szczycie NATO. To złożenie zamordowanych polskich obywateli na
ołtarzu bieżącej polityki.(Podkr.-J.R.N) Dobrą zmianą nie są
też wypowiedzi Jarosława Sellina i Ryszarda Terleckiego,
że 11 lipca powinniśmy obchodzić … 17 września, bo ludobójstwa
wołyńskiego by nie było, gdyby Polski nie rozebrali Niemcy i
Sowieci (…) W kwestii Wołynia efekt jest taki, że znów polski
Sejm nie wstawił się za 5-letnią Stasią”.
P.
Skwieciński : „Rozpaskudziliśmy Ukraińców”
25
czerwca 2016 r. na portalu: ”w Polityce.pl” ukazał się ważny,
godny przemyśleń i dyskusji artykuł znanego publicysty, zastępcy
naczelnego redaktora tygodnika „w Sieci” Piotra
Skwiecińskiego: „Wołyń jak Kuryle, czyli jaki wyciągnąć
wniosek z faktu, że historyczny dialog z Ukrainą znalazł się w
ślepym zaułku”. Artykuł Skwiecińskiego jest tym ciekawszy, że
sam autor parę lat temu był skłonny do przymykania oczu na
probanderowskie tendencje na Ukrainie, ze względu na „zagrożenie
rosyjskie” dla jej bytu. Teraz jednak, gdy Ukraina wyraźnie
okrzepła jest zaszokowany rozmiarami wybielania Bandery na Ukrainie
i zastanawia się, co Polacy powinni robić w warunkach tak
niekorzystnego dla nas kultu banderyzmu na Ukrainie. Jego opinie
bardzo znacząco różnią się od typowych wybielaczy postawy
Ukrainy w stylu Pawła Kowala, czy Agnieszki Romaszewskiej-Guzy. Red.
Skwieciński pisał m.in.:„Gdy kończył się Majdan,
separatystyczna awantura na wschodzie Ukrainy zaczynała
nabrzmiewać i nikt jeszcze nie wiedział, jaki przyjmie zasięg,
a otwarte i pełnoskalowe wkroczenie do tego kraju
wojsk rosyjskich było ewentualnością realną, w artykule
zatytułowanym „Byle nie Małorosja” pisałem, że „lepsza
Ukraina banderowska niż moskiewska”. Bo „w Kijowie
mogliby sobie rządzić nie tylko banderowcy, ale wręcz sam
zmartwychwstały Bandera – i tak w polskim interesie
leżałoby umacnianie Ukrainy”(…)
W pełni
podtrzymuję te tezy. Ale minęło dwa i pół roku.
Ukraiński patriotyzm przeszedł ogniową próbę. Zajętych przez
separatystów i armię rosyjską terenów nie udało się
odzyskać. Ale zarazem widać, że na reszcie obszaru
Ukrainy rosyjskie wpływy niepomiernie zmalały. Że ani objęcie
Kijowa jakąś formą moskiewskiego protektoratu, ani rozpad kraju
na kontrolowane przez Rosję quasipaństewka już nie grozi. Sytuacja
uległa więc diametralnej i pozytywnej zmianie. Ale w związku
z tym konieczność „chuchania i dmuchania” na Ukrainę,
aby w żaden sposób nie dopomóc rosyjskiemu imperializmowi,
zmalała. Natomiast pewność siebie partnerów znad Dniepru –
wzrosła
(…)” .
Tym
ciekawsze są dalsze refleksje red. Skwiecińskiego, który pisze
m.in.:
„Niestety,
ów wzrost pewności siebie Ukraińców, w połączeniu
z małym ciężarem gatunkowym Polski i brakiem z jej
strony realnych (czyli nie politycznych, a związanych
z wydatkowaniem prawdziwych pieniędzy) zaangażowań w tym
kraju spowodował niekorzystne skutki w dziedzinie historyczno –
symbolicznej.
Krótko
rzecz ujmując, można by to oddać tak: strona ukraińska
nie tylko nie wykonała pod adresem polskiej wrażliwości gestów,
których oczekiwaliśmy. Proces poszedł dalej. W dniu, w którym
w Kijowie gościł ówczesny prezydent Rzeczpospolitej,
ukraiński parlament przyjął ustawę gloryfikującą członków
UPA,
co doprawdy jedynie ktoś naiwny mógłby uznać za coś
innego niż świadomą demonstrację. A kijowska machina
państwowa zaczyna prowadzić politykę historyczną, opartą o wizję
OUN-UPA
jako duchowej podstawy ukraińskiej niepodległości. (Podkr.-
J.R.N.)(…)
Wielu
Ukraińców nie tylko nie przejawia otwartości wobec polskich
postulatów, ale reaguje na nie nerwowo. Bardzo znana polska
dziennikarka, żadna tam nacjonalistka, tylko sprawdzona
i wieloletnia bojowniczka o przyjaźń z Ukraińcami,
gdy tylko zaczęła wypowiadać jakiekolwiek życzenia pod ich
adresem, została nagle zbanowana na facebooku przez iluś jej
dotychczasowych internetowych „przyjaciół”. A ukraińskie
media, na terenie Polski związane ze środowiskami wrogimi
obecnemu polskiemu rządowi, lubią sugerować iż ów rząd
jest, w odróżnieniu od poprzedniego, antyukraiński.
Wszystko
to jest efektem między innymi tego, że - użyję ostrego
języka - oni (tj. ci Ukraińcy, którzy mają kontakty z nami,
czyli polską giedroyciowską inteligencją) są przez nas
rozpaskudzeni.* I sami pracowaliśmy nad tym długo. Przez
dekady nosiliśmy ich na rękach, chuchaliśmy i dmuchaliśmy
na ich samopoczucie. Żeby tylko sobie o nas źle nie
pomyśleli. Omijaliśmy wszelkie tematy, które mogłyby być dla
nich przykre (wiem, bo sam tak instynktownie robiłem).
W efekcie oni są przyzwyczajeni do takiego właśnie
traktowania. Do tego, że Polacy na wyścigi krzyczą
„sława Ukrainie!”. I kiedy nagle oprócz krzyczenia „sława
Ukrainie” ci Polacy czegoś chcą, to ci zepsuci
(przez nas zepsuci) Ukraińcy mają wrażenie, że spotyka ich
straszna krzywda. Powtórzę - sami na to ciężko zapracowaliśmy.
(…)
Nigdy
dość podkreślania – ja nie kwestionuję, że w tych
(i późniejszych) latach Polacy (czyli akowcy, polskie
samoobrony, po wojnie antykomunistyczna partyzantka, a także
LWP)
również popełniali zbrodnie wobec Ukraińców. Popełniali;
i często straszne. Tylko że z banderowskimi porównać
ich nie sposób. Nie tylko ze względu na skalę. I nie
tylko ze względu na to, że zbrodnie ukraińskie były
chronologicznie pierwsze - to one uruchomiły po polskiej
stronie spiralę odwetu, a także polskie działania
prewencyjne, których elementem bywały masowe mordy cywili
(Hrubieszowszczyzna w ‘44 roku). Przede wszystkim
dlatego, że to zbrodnie ukraińskie były celowym
i na zimno pomyślanym wykonaniem planu obejmujących
ogromne obszary masowych czystek etnicznych. A masowe mordowanie
ludności cywilnej nie było przypadkiem, tylko było z góry
założonym elementem tego planu. I to właśnie przede
wszystkim różni je jakościowo od zbrodni Polaków.
Strona
ukraińska (a także najbardziej sprzyjający jej publicyści
polscy) przyznać tego wszystkiego nie chce. Woli rozmywać sprawę
w ogólnym chaosie. W wizjach, w myśl których działy
się wprawdzie rzeczy straszne, ale „wiadomo – wojna, zdziczenie
i chaos”. Posuwa się czasem do określenia kresowych
Polaków (nawet nie władz II Rzeczpospolitej,
tylko miejscowych, cywilnych Polaków…) mianem „okupantów”.
Czy też do klasowej interpretacji sytuacji, w myśl
których ukraińscy chłopi mieli pomścić wiekowe społeczne
krzywdy. Co – łagodnie mówiąc – nie w pełni pasuje
do sytuacji, w której ofiarą masowych zbrodni stało się
nie polskie ziemiaństwo (już przedtem wywiezione przez Rosjan),
tylko polscy chłopi, w sensie społecznym zajmujący tę samą
pozycję co ich ukraińscy sąsiedzi. (…)
Co więc
czynić w tej sytuacji? Odpowiedzmy daleką analogią.
Przywoływana tu często Rosja trzyma od ‘45 roku
japońskie Kuryle. Japonia nigdy nie wyrzekła się tych wysp,
podkreśla to, i zmierza do ich odzyskania. Trwa więc
przewlekły konflikt, który nie przeszkadza jednak obu państwom
współdziałać ze sobą – ku obopólnemu interesowi –
na wielu innych polach. Po prostu Tokio zdecydowało
w pewnym momencie, że sprawę Kuryli można i trzeba
niejako wyjąć z całokształtu stosunków japońsko-rosyjskich.
Spór o wyspy sobie, a cała reszta – sobie.
Otóż
realistyczne, jak sądzę, byłoby założenie że konflikt
o prawdę na temat Wołynia – to w relacjach
polsko-ukraińskich mogłyby być takie Kuryle.
Nie wyrzekamy się tu niczego. Odwrotnie: twardo i jednoznacznie
mówimy swoje. Nie idziemy tu na fałszywe kompromisy
z nieprawdą. Jeśli strona ukraińska nadal będzie odmawiać
uznania oczywistego a kluczowego faktu, iż kierownictwo
OUN
podjęło w ‘43 roku decyzję o masowej
eksterminacji Polaków – to trudno, zawieszamy dialog
historyczny, a w każdym razie państwowy patronat nad nim.
(Podkr.-
J.R.N.)
(…) Prowadzimy
swoją, jednoznaczną politykę historyczną. Nie rozdzieramy szat,
gdy okazuje się że nie można jej uzgodnić z ukraińską.
W końcu jesteśmy dwoma państwami, tak jest i pozostanie.
(…) Ale też ograniczamy ten historyczny konflikt do tej
jednej sfery. Nie dopuszczamy do tego, aby wpływał
on w jakimkolwiek stopniu na cokolwiek w relacjach
polsko-ukraińskich, co nie jest z nim bezpośrednio
związane. Jednym słowem, Kuryle konsekwentnie
ograniczamy do Kuryli.
Moje
refleksje po lekturze tekstu Skwiecińskiego.
Warto
przytaczać jego tekst jako różniący się ogromnie na korzyść
swym realizmem od typowych, żałosnych wręcz wybielaczy postawy
Ukrainy w stylu P. Kowala. Artykuł Skwiecińskiego jest dla mnie
jednak trochę zbyt defetystyczny swą sugestią zawieszenia dialogu
historycznego z Ukraińcami, bo i tak ich nie przekonamy. Odwrotnie
uważam, że ciągle, twardo i konsekwentnie musimy domagać się od
nich uznania prawdy o ludobójstwie na Wołyniu. Natomiast polecałbym
liderom PiS z tego tekstu Skwiecińskiego jedno zasadnicze przesłanie
– nie zważając na obiekcje Ukraińców róbmy swoje, „twardo i
jednoznacznie mówmy swoje”. Czego zdają się nie rozumieć
niektórzy wpływowi działacze PiS typu Przemysława Żurawskiego
vel Grajewskiego, gotowi do poświęcania racji polskich w imię
dogadywania się z Ukraińcami na ich warunków. Ludzie ci poświęcają
nie tylko racje polskie, ale i szanse PiS na wzrost jego popularności
wśród Kresowian, a nawet grożą ich odepchnięciem od PiS. Trzeba
mocno alarmować w tej sprawie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz