(Fragment
przygotowywanych do druku na wrzesień 2016 r. moich pamiętników
„Wichry życia”
Prezentowany
tu rozdział wspomnień mógł powstać dużo wcześniej jako
opracowanie dla IPN-u już w 2019 r. Akurat na tydzień przed
tragedią smoleńska dzięki pośrednictwu prof. Janka Żaryna
miałem możliwość odbycia ponad godzinnej rozmowy z
nieodżałowanym prezesem IPN-u prof. Januszem Kurtyką.
Jedną z najważniejszych rzeczy, którą poruszyłem w czasie
rozmowy była sprawa macoszego traktowania w książkach i mediach
historii studenckiej opozycji patriotycznej, która rywalizowała z
michnikowcami o rząd dusz wśród ówczesnej opozycji na uczelniach.
Prof. Kurtyka całkowicie zgodził się ze mną, ze jest to sprawa
niesłusznie marginalizowana i umówiliśmy się, że w krótkim
czasie podejmę ten temat dla IPN-u. (Świadkiem tej rozmowy był
prof. J. Żaryn).. Niestety tragiczna śmierć prof. Kurtyki w
Smoleńsku i objęcie kierownictwa IPN przez jakże odległego od
niego swą mentalnością (pro-platformiarską) Łukasza
Kamińskiego przekreśliła wówczas plany realizacji tej
propozycji. Teraz nadrabiam zwłokę.
Podziały
w opozycji uniwersyteckiej
W
latach 1965 -1966 doszło do jednoznacznego podziału w kręgach
uniwersyteckiej opozycji wobec władzy. Wtedy wyłonił się odrębny
nurt patriotycznej opozycji, jednoznacznie różniący się z
dominującą dotąd opozycją michnikowców. Nasz nurt opozycyjny
przeciwnicy nazywali „bogoojczyźnianą opozycją’, co nam wcale
nie przeszkadzało. Myśmy mówili o michnikowcach dużo bardziej
złośliwie „kominternowcy”, zarzucając im, że dalej, pomimo
zerwania ze Stalinem, czule pielęgnują bardzo wielką część idei
komunistycznych, od Lenina począwszy. (Dla nas już wtedy Lenin był
tylko zbrodniarzem). Główną przyczyną zerwania z michnikowcami
była postawa dużej części spośród nich, nacechowana skrajną
nienawiścią do Kościoła katolickiego, który dla nas był głównym
źródłem otuchy i nadziei na zmiany w Polsce. Szczególną, wręcz
fanatyczną niechęcią do Kościoła, z a zwłaszcza personalnie
wobec Kościoła katolickiego, personalnie do Prymasa Tysiąclecia
Stefana kardynała Wyszyńskiego „wyróżniał się” personalnie
Adam Michnik, o czym dziś ciągle za mało się pamięta.
Przypomnijmy fakty.
Michnikowcy
przedstawiali Prymasa Stefana Wyszyńskiego jako anachronicznego
wstecznika i popierali ideologiczną wojnę PZPR przeciw Kościołowi.
Nawet w najostrzejszym punkcie tej wojny po ogłoszeniu „Listu
biskupów” w 1965 roku Michnik „wsławił się” gwałtownym
atakiem na kardynała Wyszyńskiego na łamach ateistycznych
„Argumentów”. Atakiem, który jak przyznał po latach
odzwierciedlał „głębię myśli kompletnego troglodyty”.
(Podkr.- J.R.N.) (Por. A.Michnik, J. Tischner, J. Żakowski:
„między Panem a Plebanem“, Warszawa 1995,s.73). Trzeba przyznać,
że to samokrytyczne spostrzeżenie Michnika było jedną z niewielu
jego prawdziwie trafnych ocen po 1989 r. Czasem rzeczywiście
przypominał duchowego troglodytę. Już w 1977 r. Michnik krytycznie
ocenił w wydanej w Paryżu książce „Kościół, lewica, dialog”
(s.61) swój udział w potępianiu listu biskupów polskich w 1965
roku: „w tym nieprzyzwoitym spektaklu sam wziąłem udział i na
samo wspomnienie rumienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej
głupoty (…)”. W innych częściach tej książki (ss.31 i 139)
Michnik tak pisał o swoim środowisku lewicy laickiej: „Popieraliśmy
politykę represji, często okrutnych, widząc w niej drogę o
„nowego wspaniałego świata”, oskarżaliśmy Kościół o
reakcyjność i wszystkie inne grzech główne (podkr.- J.R.N.),
nie bacząc na to, że w atmosferze totalitarnego zniewolenia Kościół
bronił prawdy, godności i wolności człowieka (…) Tradycyjnie
przywykliśmy sądzić, ze religijność i Kościół to synonimy
wstecznictwa i tępego Ciemnogrodu. Z tej perspektywy wzrost
indyferentyzmu religijnego traktowany był przez nas jako naturalny
sojusznik umysłowego i moralnego postępu. Pogląd taki… sam byłem
jego wyznawcą- uważam za fałszywy (…).”.
Warto
uważnie przeczytać tę „samokrytykę” Michnika, gdyż cała
linia „Gazety Wyborczej” od 1989 r. była i jest faktycznym
bardzo zręcznym i dużo lepiej zakamuflowanym rozwinięciem tej
samej postawy antykościelnej i antyreligijnej, za którą tak się
kajał na pokaz w powyższej wypowiedzi. Faktem jest, że w połowie
lat sześćdziesiątych Michnik jeszcze nawet nie próbował ukrywać
tego, iż uważa, że „wszystko, co pochodzi od episkopatu
katolickiego jest reakcyjne, nacjonalistyczne i perfidne” (jak
przypomniał w interesującym szkicu o Michniku Adam Krzemiński
na łamach „Polityki” z 18 maja 1989 roku.).
Nic
dziwnego, że nie mogliśmy dłużej współpracować z ludźmi
głoszącymi tak fanatyczne antyreligijne poglądy i stopniowo się
od nich całkowicie odseparowaliśmy. Michnik nigdy nie przyznał
nam jednak racji, nawet po latach. Za to umieścił mnie i innego
członka naszej grupy patriotycznej Antka Zambrowskiego na
opublikowanej w „Gazecie Wyborczej” długiej liście swych
wrogów.
Poprzednicy
michnikowców – walterowcy
Warto
przypomnieć, że opozycyjna grupa michnikowców wywodziła się w
wielkiej mierze z młodzieżowej organizacji tzw. walterowców
powstałej w 1954 r. i nazwanej od pseudonimu gen. Karola
Świerczewskiego (Waltera) Kręgiem Walterowskim. Później
organizacja ta już w ramach Związku Harcerstwa Polskiego,
reaktywowanego w 1956 r. , przechrzczona została na tzw. Hufiec
Walterowski. Organizacja ta od początku miała na celu kopiowanie
sowieckich wzorców wbrew narodowym tradycjom polskiego harcerstwa.
Dążyli do stworzenia w Polsce drużyn młodzieżowych, na wzór
sowieckiej Organizacji Pionierskiej im. W.I. Lenina. Ich guru był
Jacek Kuroń, który już 30 listopada 1956 r. pisał na
łamach „Drużyny” : „My "walterowcy", jesteśmy
komunistami i dlatego nasze wychowanie jest
komunistyczne. Czy w ogóle w naszym kraju budującym komunizm można
wychowywać inaczej? Naszym zdaniem protesty przeciw wychowaniu
komunistycznemu - to jakieś wielkie nieporozumienie”. Już dwa
lata poźniej walterowcy w liście do Naczelnej Rady Harcerskiej
donosili, skarżąc się na „niebezpieczne tendencje wychowawcze”:
„Drugi typ gawęd opiera sie na niepełnej tradycji II wojny
światowej (Szare Szeregi, powstanie warszawskie, Polskie Siły
Zbrojne na Zachodzie)..W połączeniu z brakiem pracy nad
wyjaśnieniem trudnych problemów współczesności”.
Trzeba
przyznać, że walterowcy wybrali sobie dość szczególnego
patrona. Generał „Walter” (Karol Świerczewski był przez
wiele lat agentem NKWD. Po wojnie jako wiceminister obrony narodowej
był odpowiedzialny za liczne pospiesznie sfabrykowane wyroki
śmierci na AK-owcach. Do najbardziej znanych walterowców należeli
obok Kuronia: Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, Jan Lityński,
Józef Chajn. Warto tu dodać informację o stosunkowo najmniej
znanej z nich personie Józefie Chajnie. Był on. synem jednego z
najobrzydliwszych przedstawicieli żydokomuny w Polsce. Był synem
komunistycznego polityka, który jako wiceminister sprawiedliwości w
latach 1945-1949 był szczególnie bezwzględnym niszczycielem
demokracji i uczciwości w wymiarze sprawiedliwości.
.
Część
walterowców była skrajnie antypolska. Bronisław
Wildstein
przypomniał w swym dłuższym książkowym wywiadzie, że :
„Walterowcy
śpiewali o Budionnym, który dorzynał białych i „polskich
panów”..(Podkr.-
J.R.N.) (Por. B. Wildstein: „Niepokorny”- rozmowa Michała
Karnowskiego i Piotra Zaremby z B. Wildsteinem,
Warszawa 2012, s.98). Niektórzy walterowcy pozostali antypolscy po
dziś dzień. Dość przypomnieć choćby osławionego Seweryna
Blumsztajna,
któremu nadano ksywę „Pier…, nie rodzę”, od użytego przezeń
w marcu 2012 r. dość obrzydliwego określenia. Przypomnę, że
Blumsztajn 8 marca 1991 r .napisał w „Gazecie Wyborczej” :„
Przez setki lat Żyd nie był traktowany w Polsce jako bliźni i
przez ogromną część społeczeństwa był tak traktowany w czasie
okupacji”. Pozwolę sobie określić to stwierdzenie Blumsztajna
mianem wyjątkowo nikczemnej
łobuzerii
umysłowej, po której żaden Polak nie powinien temu gamoniowi
podawać reki. Dość przypomnieć, że przez kilka stuleci Polska
była jedynym schronieniem dla Żydów, uciekających od prześladowań
z całej Europy. Stąd w XVIII –wiecznej Wielkiej Encyklopedii
Francuskiej, redagowanej skądinąd przez ludzi nieprzychylnych
Polsce, nazwano nasz kraj „rajem dla Żydów”.Słynny
krakowski myśliciel żydowski rabin Mojżesz
Isserless
pisał w XVI wieku, że jeśliby Bóg nie dał Żydom właśnie
Polski jako schronienia, „los Żydów byłby rzeczywiście nie do
zniesienia”. (Cyt.
za żydowskim historykiem B.Weinrybem:
“The Jews of Poland”, Philadelphia 1972,s.166). W
monumentalnym dziele innego żydowskiego historyka Barnetta
Litvinoffa
“The Burning Bush. Antisemitism and Word History”, (London
1988,s.92) czytamy ,że : „Prawdopodobnie
Polska ocaliła Żydów przed wytępieniem, ocaliła od zupełnego
zaniku”. (Podkr.-
J.R.N.)
I
taki nikczemny oszczerca Polski jak S. Blumsztajn w 2006 r. został
redaktorem naczelnym warszawskiego dodatku lokalnego („Gazety
Stołecznej ”)., a w 2012 roku objął funkcję prezesa zarządu
Towarzystwa Dziennikarskiego.
Bardzo się dziwię, że takiego kalumniatora Polski prezydent Lech
Kaczyński odznaczył w 2006 r. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą
Orderu Odrodzenia Polski. Za co? Czy w kancelarii Prezydenta Polski
nikt nie przyjrzał się antypolskim wyczynom Blumsztajna.. A potem w
efekcie w 2008 roku Blumsztajn order ten zwrócił po wypowiedzi
Lecha
Kaczyńskiego
odnoszącej się do części działaczy opozycji wypowiedzi, która
zdaniem Blumsztajna znieważała dorobek,
historię i symbole opozycji demokratycznej i „Solidarności”
I po co dano
Blumsztajnowi okazję do takiego gestu ? Czy Polacy są
masochistami?!
Znany
historyk z IPN-u Piotr Szubarczyk tak skomentował na portalu
„Wolnej Polski” z 1 marca 2012 r. jedną z najohydniejszych
antynarodowych wypowiedzi Blumsztajna: „We wtorkowej "Gazecie
Wyborczej" ukazał się „komentarz" Seweryna Blumsztajna
„Zostawcie tych żołnierzy", skierowany przeciwko tym,
których ustawa Sejmu RP nazwała w zeszłym roku Żołnierzami
Wyklętymi, ustanawiając 1 marca Dniem Narodowej Pamięci o nich
(…)_Blumsztajn pisze z nieukrywaną złością o "żałobnikach
smoleńskich", o "skrajnie nacjonalistycznej prawicy",
o "patriotycznych kibolach" i "nieodzownym profesorze
Janie Żarynie". Nie podoba mu się, że głośno manifestujemy
przywiązanie do Polski, nazywa to "patriotycznym wrzaskiem i
szmirą, historycznym prostactwem". Cóż, nie byliśmy
walterowcami, tak jak Blumsztajn, nie nosiliśmy sowieckich chamskich
czuwajek zamiast polskiej lilijki harcerskiej. Nie ta tradycja! (…)
Czy to się Blumsztajnowi podoba, czy nie, jesteśmy świadkami
narodowego odrodzenia, które już nigdy więcej nie da się nabrać
na "dziedzictwo" walterowców, naprawiaczy komunizmu i ich
mętną "dialektykę marksistowską".
Z
kolei red. Stanisław
Michalkiewicz
wspominał w tekście „Wrogowie polskiej niepodległości” na
łamach krakowskiego „Dziennika Polskiego ” z 9 listopada 2011
r.: „Lewica jednak po staremu jest do niepodległości Polski
usposobiona wrogo, czego wyrazem jest próba zablokowania Marszu
Niepodległości już przez trzecie pokolenie tych moskiewskich
psiaków - m.in. cierpiącego na bolszewicką wściekliznę potomka
Wandy
Nowickiej
- których inspiruje Żyd, były walterowiec, Seweryn Blumsztajn”.
Adam
Michnik wspominał po latach: „Nie umiem bez sentymentu myśleć o
tej gromadce dziewcząt i chłopców, która latem 1958 roku, w
czerwonych chustach, nawiedzała chłopskie zagrody śpiewając
piosenki po rosyjsku i żydowsku. Było w tym jakieś bezczelne
wyzwanie rzucone potocznej mentalności, było też jakieś głębokie
niezrozumienie pokaleczonej narodowej pamięci, ale była tez i ta
cudowna aura zbratania, dzięki której nikt z nas nie czuł się w
tym gronie intruzem”. (Cyt. za: A. Michnik i In.:
„miedzy…op.cit.,s.56). Ksiądz J.Tischner skomentował te słowa
Michnika :”Kiedy wyobrażam sobie to lato 1958 roku i tych biednych
chłopów, którzy dopiero co odzyskali ziemię, bo jeszcze dwa lata
wcześniej byli zrównani z ziemią, i pewnie po prostu bali się
przegnać was kijami (podkr.- J.R.N.), to mam uczucie mieszane”.
(Por.tamże,s. 56).
Antek
Zambrowski napisał 10 listopada 2003 r. w tekście „Sprawa
komandosów”, publikowanym na łamach bardzo ciekawego portalu asme
(skrót od Antysocjalistyczne Mazowsze) o walterowcach m.in.: ´Do
tego hufca z lekkim sercem wysłało swe dzieci wielu działaczy
komunistycznych, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia Po jakimś
czasie władze partyjne spacyfikowały ZHP, narzuciły mu swe
kierownictwo ideowe i organizacyjne oraz zrobiły porządek z hufcem
walterowskim. Gdy oburzony tym Jacek Kuroń przeszedł do opozycji
antypartyjnej, pociągnął za sobą wielu swych wychowanków -
walterowców. Skutek był taki, że gdy 3 marca 1968 roku grono
komandosów pod przewodnictwem Jacka Kuronia podjęło decyzję o
organizacji wiecu na Uniwersytecie w dniu 8 marca, uczestniczący w
tym zebraniu mój kolega zwierzył mi się po jakimś czasie, iż w
życiu nie widział tylu Żydów naraz”, (Podkr.- J.R.N.).
Rodowód
Adama Michnika
Na
zachowania i ideologię michnikowców w niemałym stopniu wpłynęła
postawa ich lidera Adama Michnika. Sam Michnik kiedyś potrafił
szczerze wyznać o środowisku, w którym wyrósł w katolickim
czasopiśmie „Powściągliwość i Praca”)( nr 6 z 1988 r.) :
„Jak
na pewno wiecie, środowiskiem,. z którego pochodzę, jest liberalna
żydokomuna.
(Podkr-J.R.N.)To jest żydokomuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice
wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną
komunistami”. Wspominał: „Moja biografia nie jest typowa dla
Polaków. Pochodzę
z rodziny całkowicie spolonizowanych Żydów, którzy polonizowali
się przyjmując komunizm. Był
to rodzaj czerwonej asymilacji i dlatego ja, mając klasyczne emocje
narodowe Polaka, nie miałem klasycznego odwołania się do
narodowych symboli. Normalnie,
w polskiej rodzinie, młodego chłopca prowadzono do kościoła
katolickiego. Ja
byłem wychowany w sposób całkowicie bezreligijny. Zwykle
domową legendą był udział w antyhitlerowskiej Armii Krajowej,
albo w jakichś powstaniach narodowych. Ja tego w sposób tak ścisły
w domu nie miałem. Mój
ojciec był bardzo znanym działaczem komunistycznej partii
przed wojną… cała jego kultura umysłowa, to była kultura
marksizmu leninizm”. Z braku miejsca nie będę bardziej
szczegółowo opisywał danych o komunistycznej rodzinie Michnika,
przedstawionych już przez mnie szczegółowo w książce „Czarny
Leksykon”, (Warszawa 1998,ss.151-156).Przypomnę tylko, że jego
ojciec Ozjasz
Szechter
,członek KC Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, dążącej do
rozbicia Polski, w 1934 r. był skazany za zdradę kraju przez
polski sąd .Matka
Michnika- Helena
w latach stalinowskich wypisywała niezwykle podłe antyreligijne
teksty w podręczniku szkolnym.. Przyrodni brat A. Michnika Stefan
Michnik,
był stalinowskim „mordercą sądowym”, bez wahania szafującym
wyrokami śmierci w ówczesnych sfabrykowanych procesach
politycznych.
Wychowany
w skrajnie komunistycznym otoczeniu mały Michnik początkowo bez
reszty żył bolszewickimi ideałami. W rozmowie z ks. J. Tischnerem
i J. Żakowskim wspominał po latach jak zareagował na śmierć
Stalina jako mały chłopak: „ Pamiętam nawet rok 1953, śmierć
Stalina. Zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój ojciec nie
podziela straszliwej rozpaczy, która ogarnęła całe społeczeństwo.
Nie włączył się do powszechnej żałoby i okropnie mnie tym
wkurzał”. (Cyt. za : A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski:
„między Panem a Plebanem”, Warszawa 2995, s.45). Nie wiadomo,
kiedy samemu Michnikowi przeszło upojenie kultem Stalina. Wiadomo za
to, że jeszcze w wieku czternastu lat wziął udział w manifestacji
antyamerykańskiej. Jak sam wspominał : „Kiedy się zaczęła
amerykańska inwazja w Zatoce Świń, przeciwko komunistycznej
Kubie, poszedłem pod ambasadę amerykańską, żeby zobaczyć jakąś
organizowaną przez partię demonstrację protestacyjną. Mój
ojciec wtedy o mało nie oszalał. Krzyczał : „Gówniarzem jesteś.
Trzeba było iść pod sowiecka ambasadę, żeby protestować przeciw
inwazji na Węgry”. Pamiętam jego wściekłość, że dałem
się użyć dla brudnej sprawy”.(Podkr.-J.R.N.) (Cyt. za : A.
Michnik i in.: „między…op..cit ,s.52.). No cóż
antyamerykańskość w owym czasie równała się z prosowieckością.
Tertium non datur. Ciekawe, że mówiąc o sobie Michnik przyznawał,
że przed marcem 1968 r. „byłem właściwie narodowym nihilistą”.
(Cyt. za: A. Michnik i in.: „między…op.cit.,s.91). Ciekawe, że
jeszcze w 1975 r. Michnik pod pseudonimem A. Zagozda wystąpił we
„Więzi”(nr 9 z 1975 r.) w obronie najsłynniejszej przeciwniczki
niepodległości Polski Róży Luksemburg. Tej, co mawiała:
„Niech nam dadzą spokój z Niepodległą Polską" .
Andrzej
Mencwel w 1968 r. o korzeniach antypatriotycznej „klitki”
Już
w połowie lat 60-tych widać było wyraźne zręby ukształtowanej w
oderwaniu od Narodu egoistycznej elitki” (najpierw walterowców, a
później michnikowców), przygotowywanej w separacji od większości
społeczeństwa do rządzenia i dyrygowania w sposób kastowy.
Świetnie sportretował oblicze tej kastowej „klitki” doskonale
ją znający Andrzej Mencwel (dziś bardzo znany lewicowy
profesor historii literatury, eseista i publicysta). Oto, co pisał
na jej temat w maszynopisie sporządzonym w lipcu 1968 r. w okresie
przebywania w areszcie śledczym m.in.: „Między Aleją Róż a
Parkową, w centrum Warszawy, pośród rządowych gmachów, w
sąsiedztwie ambasad i cichego szumu ministerialnych limuzyn sunących
gładkimi jezdniami najlepiej wyasfaltowanych ulic stolicy, w
kamienicach, w których sama lista lokatorów mogłaby skromnego
prowincjusza, gdyby nie miał on odrobiny ironicznego dystansu wobec
rzeczywistości, przyprawić o zawrót głowy, rośli w spokoju i
ciszy, w mieszkaniach nie mających nic wspólnego z normalnymi
standardami przyszli „raczkujący rewizjoniści" (…)Kiedy
podrośli na chwałę dzielnicy, a więc i na chwałę
Rzeczpospolitej (bo chwała dzielnicy była chwałą
Rzeczypospolitej), poszli do szkół również będących chwałą
dzielnicy, a zatem chwałą Rzeczypospolitej, oraz wcielono ich do
harcerstwa także rzec by można dzielnicowego, bo specjalnego -
postanowiono bowiem zrobić z nich duchowe dzieci generała Waltera.
Ponieważ jednak generał Walter był tylko symbolem, dzieło
konkretnej realizacji tych zadań wziął na siebie znany harcmistrz,
takoż do specjalnych zadań przeznaczony, a mianowicie Jacek Kuroń.
Były to dziwne szkoły i było to dziwne harcerstwo. Z urywków
wspomnień i strzępków opowiadań wyłania się obraz świata nie
przystający bynajmniej do potocznych wyobrażeń. W szkołach tych
przede wszystkim nie natykamy się na nazwiska uczniów, które nie
byłyby znaczącymi nazwiskami rodziców; spotyka się w nich dzieci
elity partyjnej, administracyjnej, dziennikarskiej. (…) Gdy zdawali
maturę znali więc lepiej życiorys Róży Luksemburg, niż historię
Sejmu Wielkiego; (…) pod szkołę zajeżdżały rządowe limuzyny,
w znaczniejszych kłopotach pomagały kolegom wysokie interwencje,
nim jeszcze dorośli do tych praw obywatelskich, które wiążą się
z otrzymaniem dowodu osobistego, już otrzymywali, w drodze
najwyższych ułatwień paszporty zagraniczne. Jednocześnie tworzyli
owe specjalne oddziały „czerwonego harcerstwa”(..) system
wakacji zorganizowano im również w specjalny sposób. Czy to w
kraju, czy za granicą, spędzali je w ekskluzywnych enklawach
pozostających w gestii pewnego dzielnicowego urzędu, enklawy te zaś
były na tyle dobrze zorganizowane, aby nikomu nie stwarzać żadnych
problemów życiowych, były też na tyle ekskluzywne, żeby nikt nie
wszedł w nich przypadkiem w bliższy kontakt z jakimkolwiek
normalnym człowiekiem. (…) elementy polityki wraz ze współtworzącą
je atmosferą odcinały dzielnicę od autentycznej więzi ze
społeczeństwem. Należała do nich przede wszystkim nieufność
wobec tak patriotycznej części społeczeństwa, jak i patriotycznej
tradycji, nieufność ta i związana z nią walka rozpinała się
między zawartością szkolnych podręczników a praktykami pewnego,
złej sławy departamentu. Były to tendencje samobójcze - w
społeczeństwie mającym za sobą dwieście bez mała lat niewoli i
tradycji niepodległościowej różnych odcieni, zerwać usiłowały
najważniejsze, o jego istocie stanowiące spoiwo, toteż musiały
skończyć się nie czym innym, jak pogłębiającą się izolacją
dzielnicy, zwłaszcza od czasów, gdy oczywiste błędy tej polityki
zaczęły być naprawiane. Była to po drugie, absurdalna polityka
prowadzona wobec religii; w kraju, w którym ostatnie przynajmniej
dwieście lat splotły ze sobą los religii i los narodu, w sposób
niesłychanie skomplikowany (jako, że zaborcy byli na ogół
innowiercami), antykatolicki przymus obracał się swym drugim
ostrzem przeciwko jego twórcom, pogłębiając ich społeczną
izolację. Wreszcie, po trzecie wszczynając znaną hecę z
odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym, odcięto od wpływu na
praktykę polityczną tę grupę wewnątrz partii, która najmocniej
z realiami kraju i społeczeństwa była związana. Było to więcej
niż polityczna ślepota, był to polityczny egoizm najgorszej
proweniencji. W wytworzonej społecznej' próżni autorzy tej
polityki, podświadomie lękając się własnych poczynań,
kultywowali uniwersalistyczną mitologię komunistyczną, której
ostatnie pogłosy znajdziemy w "Liście otwartym"
(opozycyjny list J. Kuronia i K. Modzelewskiego- J.R.N)- nie
pojawiło się w niej w ogóle pojęcie narodu, jej wydętym do
demonicznych wymiarów wrogiem okazywała się być religia. Każdy
odcień związków z tym, co było najgłębszą rzeczywistością
tego społeczeństwa, a więc z jego poczuciem narodowym, z jego
tradycją religijną, z jego ruchami radykalnymi wreszcie był
tropiony ze szczególną zaciekłością przez urzędowych ideologów
(wielu z nich odnajdziemy dzisiaj pośród najbardziej hałaśliwych
"liberałów") lub przez mocodawców osławionego
departamentu (…) tu wkraczamy w następny zespół uwarunkowań.
Dzielnica była w przeważającej większości pochodzenia
żydowskiego. Wywodząc się na ogół ze środowiska żydowskiego
proletariatu i drobnomieszczaństwa, które jedyną szansę swojej
emancypacji widziało w akcesie do ruchu komunistycznego, wychowana
ponadto w szkole stalinowskiego Kominternu, (…) wyrosło
pokolenie kalekich dzieci, które samo słowo "Żyd" brały
za objaw antysemityzmu i dla którego samo słowo "naród"
budziło podejrzenie o nacjonalizm”. (Podkr.- J.R.N.). (Cyt.za
::Sypiąc. Zeznania i rozważania,
„Brulion”,1992,zesz.19A,,s.75=76,78,79,
80).
Pozbawieni
etyki i przykazań Dekalogu
Wielka
część naszych znajomych z tzw. opozycyjnej lewicy laickiej była
całkowicie pozbawiona jakikolwiek zasad etycznych i nie stosowała
się do przykazań Dekalogu. Zabrakło im wychowania religijnego w
starych komunistycznych lub lewackich domach i byli pod tym względem
ogromnie zubożeni. Dość typowy pod tym względem był napompowany
jak balonik pochwałami przez „Gazetę Wyborczą” jako rzekomy
„Autorytet” Jacek Kuroń. Ojciec Kuronia- ateista
wychowywał go wyraźnie wbrew przykazaniom Dekalogu. Sam Kuroń
wyznawał we wspomnieniowej książce „Wiara i wina”( Warszawa
1989,s.9), że jego ojciec był „nałogowym bezbożnikiem” i nie
miał poważania dla żadnych wartości chrześcijańskich. Było
nawet wręcz przeciwnie. Jak wspominał Kuroń o ojcu : „Nawet
potrafił być dumny jak coś zręcznie ukradłem w sadach
otaczających nasz dom”.(Por. tamże,s.5).Jakże to wychowanie
było inne od edukacji w typowych domach katolickich, gdzie ojciec
małego złodziejaszka złoił by mu solidnie skórę i na zawsze
oduczyłby od kradzieży.
Podobne
jak Kuroń podejście do przykazań Dekalogu reprezentowali liczni
inne przedstawiciele laickiej opozycji. Sam aż nadto dobrze pamiętam
historię z 1965 roku, gdy z jednym takim opozycjonistą weszliśmy
do znanej księgarni im. Bolesława Prusa na przeciw gmachu
Uniwersytetu Warszawskiego. Jak wiadomo ma ona charakter dużego
podłużnego pomieszczenia. Gdy wraz z tym znajomym lewicowcem
doszliśmy na sam koniec tego pomieszczenia, z parędziesiąt metrów
od kasy, do stoiska z książkami socjologicznymi spotkała mnie
niesamowita siurpryza. Otóż mój znajomek –opozycjonista
zapragnął za darmo zdobyć jakąś bardzo drogą książkę
socjologiczną i poprosił, abym go odpowiednio zasłonił przy
dokonywaniu kradzieży. Byłem mocno skonsternowany, ale oczywiście
nie ułatwiłem realizacji zamysłu potencjalnego złodziejaszka z
lewicowego „Salonu”.
Powróćmy
jednak do Kuronia. Młody Kuroń grzeszył nie tylko przeciwko
siódmemu przekazaniu, ale i przeciw szeregu innym nakazom z
Dekalogu., choćby przeciw przykazaniu głoszącemu : „Czcij Ojca
Swego i Matkę Swoją Jacek Kuroń z dość zadziwiającą dumą
opowiadał kiedyś dla „Vivy” (być może był wtedy akurat
„trzeźwym inaczej”) jak to kiedyś zatriumfował w bójce z
własnym ojcem: „Bił (ojciec Kuronia- J.R.N.) metodą :w mordę
albo kopa. A trzeba pamiętać, że techniką wówczas powszechnie
przyjętą było : „połóż się, zdejmij spodnie”
W moim przypadku to nie skutkowało, bo umiałem szybko uciekać z naszego parterowego mieszkania. Kiedyś strzelił mnie w pysk, a ja w niego rzuciłem papierośnicą. Jemu krew rzuciła się do nosa, a ja skoczyłem przez okno. Ojciec za mną „skokiem złodziejskim, czyli takim, że od razu lądujesz na nogach. Ja nie widząc innego wyjścia, rzuciłem mu się pod nogi. On się potknął i pierdyknął łbem w mur i leży nieprzytomny. To ja poszedłem po deszczówkę. Chlusnąłem”. ( Cyt. za rozmową A. Kaplińskiej z J. Kuroniem: Będziesz u mnie król , „Viva” z 18 listopada 2002 r.
W moim przypadku to nie skutkowało, bo umiałem szybko uciekać z naszego parterowego mieszkania. Kiedyś strzelił mnie w pysk, a ja w niego rzuciłem papierośnicą. Jemu krew rzuciła się do nosa, a ja skoczyłem przez okno. Ojciec za mną „skokiem złodziejskim, czyli takim, że od razu lądujesz na nogach. Ja nie widząc innego wyjścia, rzuciłem mu się pod nogi. On się potknął i pierdyknął łbem w mur i leży nieprzytomny. To ja poszedłem po deszczówkę. Chlusnąłem”. ( Cyt. za rozmową A. Kaplińskiej z J. Kuroniem: Będziesz u mnie król , „Viva” z 18 listopada 2002 r.
Można
długo wymieniać również i inne przejawy skrajnego immoralizmu
wolnego od Dekalogu Jacka Kuronia. .Bardzo interesujący pisarz,
publicysta, doktor habilitowany filozofii, estetyk a także
podróżnik, fotograf i malarz Roman Konik pisał o cytowanej
już wspomnieniowej książce J.Kuronia „Wiara i wina’: „W tej
też książce tkwi ukryty klucz do zrozumienia, dlaczego
socjalistyczny dwór tak łatwo znajdował sługusów – Kuroń
wspomina, jak to jeżdżąc po kraju z prelekcjami jako walterowiec,
wystawiał lewe rachunki, a za otrzymane w ten sposób pieniądze
birbantował. Jednak nawet w alkoholowym zamroczeniu musiał widzieć,
jeżdżąc po kraju, po której stronie barykady stoi. Podobnie
wspomina swoje perypetie z dostaniem się na studia. Wystarczył
jeden telefon do członka partii. I tak pryska mit
robociarsko-rewolucyjny – pozostaje nostalgia po czasach, gdy się
wiodło życie bonzy partyjnego.”. (Por. Wypisy z amnezji
narodowej, czyli syndrom kameleona- „Opcja na prawo”,www.opcja na
prawo .pl/…)2986-wypisy- z amnezji- narodowej – czyli-
syndrom-kameleo.O3.10.20110).
Z
kolei jak stwierdzał harcmistrz Stanisław Trepka Kuroń bezczelnie
gwałcił postanowienia punktu 10 prawa harcerskiego, zakazującego
picia alkoholu tytoniu . Jak pisał harcmistrz Stanisław Trepka „
Przyjęło się bowiem od jego (Kuronia- J.R.N.) czasów, że w
Głównej Kwaterze pali się i pije w czasie godzin pracy”.
(Por.S.Trepka: Wąlterowska skorupka Kuronia, macierewiczowski
„Głos” z lipca 1998 r.).
Antek
Zambrowski,
przez wiele lat współpracujący w działaniach opozycyjnych z
Jackiem Kuroniem, ale różniący się z nim fundamentalnie w
poglądach na temat Kościoła i Narodu polskiego, napisał::„Lewica
tradycyjnie odrzucała zasady chrześcijańskiej moralności, wiec
nie ma co się dziwić, że ich nie przestrzegała. Jacek Kuroń
pisał wprawdzie o Dekalogu dla niewierzących, ale były to puste
deklaracje bez pokrycia. W życiu codziennym nagminnie zdarzały się
jemu i jego przyjaciołom kłamstwa i obłuda”. (Por. A. Zambrowski
: Jak się prowadził św. Jacek, „Najwyższy Czas” z 8 września
2006 r.) . Tu znów jako przerywnik dodam barwną story, dobrze
ilustrującą brak jakichkolwiek hamulców moralnych u niektórych
przedstawicieli tzw. opozycyjnej lewicy laickiej, którą
opowiedzieli mi ksiądz prałat Henryk Jankowski i znany badacz
najnowszej historii Polski profesor Peter
Raina.i
To był chyba rok 1989, gdy do Gdańska przyjechała słynna polska
milionerka z USA Barbara
Piasecka -Johnson,
oferując zakup Stoczni Gdańskiej. Zamieszkała w Hotelu Heweliusz
(niegdyś siedzibie „Solidarnośći”), położonym na przeciw
Dworca. Hotel ten jak wiadomo znajduje się stosunkowo blisko
kościoła Św. Brygidy, gdzieś na 600 metrów odległości od
niego. Któregoś wieczora Piasecka Johnson bawiła wieczorem na
sutym przyjęciu u ks. prałata Jankowskiego w gronie licznych
biesiadników. Znalazł się tam też pewien znany lewicowy
opozycjonista,. Szybko zapił się wprost niemiłosiernie,
korzystając ze znakomitych trunków księdza prałata. Po paru
godzinach B. Piasecka- Johnson pożegnała się z biesiadnikami,
udając do Hotelu Heweliusz. I wtedy lewicowy opozycjonista, na
całkowitym rauszu, odsłonił swą prawdziwą bardzo chciwą naturę.
Chełpliwie zapowiedział : „Idę teraz do „Heweliusza”,
przelecę Piasecką – Johnson i wystawi mi czek na sto tysięcy
dolarów”. I poszedł w kierunku hotelu. Z jego „ambitnego”
„zamysłu wyszły jednak nici, bo ochroniarze Piaseckiej- Johnson
w ogóle nie wpuścili pijaka do pokoju milionerki. Wyrzucony przez
nich pijaczyna był w tak zdezelowanym stanie, że nie zdołał
przejść nawet 600 metrów, które oddzielały go od parafii Św.
Brygidy, gdzie nocował w gościnie u księdza prałata,. Biedaczyna
w końcu całą noc przespał na jakieś niewygodnej m twardej
ławce. Tak go pokarał Bóg!
Warto
przypomnieć, że młody Kuroń zaczynał swój udział w życiu
publicznym jako niezwykle zajadły, wręcz fanatyczny stalinowiec..
Już w 1952 r. – w wieku 18 lat, gdy awansował na pełnomocnika
prezydium Zarządu Stołecznego ZMP na Żoliborz stał się
prawdziwym postrachem uczniów żoliborskich szkół. W „Gazecie
Polskiej” z 18 czerwca 1995 r. zacytowano wspominek znakomitego
tłumacza literatury i publicysty Lecha Jęczmyka o
„niebezpiecznych działaniach ZMP-owskich Kuronia: „Na Żoliborzu
słynny stał się inny incydent. Kuroń chodził po szkołach i
wygłaszał pogadanki namawiające m.in. do donosów na rodziców –
czy ktoś słucha BBC, itp. Ojciec jednej z dziewcząt, znany pisarz
Stanisław Strumph –Wojtkiewicz, kiedy usłyszał o tym,
wziął laskę i wybrał się do lokalu ZMP. Tam spytał, który to
Kuroń i zaczął go okładać laską. Ten widząc, że to nie
przelewki, wyskoczył przez okno. Wtedy okazało się, że Jacek jest
człowiekiem zaufanym, wypadł mu z kieszeni pistolet”. (Cyt. za :
P. Bączek ;Kandydat wszystkich termosów ,”Gazeta Polska’ z 15
czerwca 1995 r.). Raz jeszcze przypomnę wspominany na tym blogu
tekst z kwietnia 1953 r. świetnie ilustrujący stalinowski fanatyzm
młodego 19 –letniego Jacka Kuronia. Drukowany na łamach
„Politechnika” z 11 kwietnia 1953 r. artykuł Kuronia wzywał do
wzmożenia czujności i czystek. Czytamy tam m.in.: „(…)
Wzmocnienie Związku Młodzieży Polskiej na naszej uczelni jest
równocześnie osłabieniem wroga. Towarzysz Stalin uczy nas, że
wróg im słabszy, tym jego uderzenia są boleśniejsze, dlatego
równocześnie z poprawą stylu naszej pracy musi się zaostrzyć
nasza czujność. I to nie tylko czujność instancji
organizacyjnych, ale czujność każdego członka naszej organizacji.
Czujność nie polegająca na rejestrowaniu wrogich wystąpień, ale
czujność polegająca na wykrywaniu i likwidowaniu wroga”.(Podkr.-
J.R.N.)
Później
jako przywódca komunistycznego „czerwonego harcerstwa”, tzw.
walterowców. Kuroń odegrał bardzo znaczącą rolę w niszczeniu
tradycyjnego harcerstwa, usuwaniu harcerskich instruktorów i
harcmistrzów ,reprezentujących idee skautingu etc. (Por. szerzej
wspomnienia byłego powstańca warszawskiego z Harcerskiego
Batalionu „Zośka” ppor. harcmistrza Stanisława Trepki :
op.cit.) Kuroń odpowiednio wychował podległych mu walterowców w
szkole donosów. Jaki „etos” panował wśród walterowców na co
dzień aż nadto wymownie świadczy casus donosu na Hannę
Szarzyńską – Rewską („Hankę”, „Renatę”),
uczestniczkę zamachu na Kutscherę, a w czasie Powstania
Warszawskiego łączniczkę dowódcy 3 kom. Batalionu „Zośka”.
Za przywieziony z Paryża prohibit, dostrzeżony w jej domowej
bibliotece przez walterowca została posadzona na dwa lata więzienia.
(Por.. S. Trepka : op.cit.). Sam Jacek Kuron ma na swym koncie wiele
podłych wyczynów, dokonanych w ramach osobistych działań dla
„oczyszczenia” harcerstwa z obrońców tradycyjnego modelu tej
organizacji. Między innymi doprowadził do wyrzucenia z funkcji
komendanta Gdańskiej Chorągwi ZHP Józefa Grzesiaka –
Czarnego Harcmistrza, oficera AK, komendanta Szarych Szeregów W
Wilnie i b. więźnia Workuty. Warto zobaczyć jak sam Kuroń
spowiadał się z tej sprawy .(Por.J. Kuroń; „Wiara i
wina’…op.cit., s. 152.). W poświęconym Kuroniowi długim
rozdziale „Trzeźwy inaczej” szeroko omawiam dokonywane przez
Kuronia czystki w harcerstwie .(Por. J. R. Nowak : „Czarny
leksykon”,Warszawa 1998,ss. 95-99).
Szanowny Panie Profesorze,
OdpowiedzUsuńczy zachciałby Pan napisać co nieco nt. historii roszczeń żydowskich i świeżej, lipcowej konferencji w Jerozolimie ich dotyczącej. Może równierz o wizycie PM Waszczykowskiego w Izraelu, którą odbył kilka dni po ww konferencji ?? Czy ma Pan jakieś bliższe informacje o tym?
Pozdrawiam,
Czytelnik