Kilka
dziesięcioleci temu w latach 60-tych bardzo przyjaźniłem się z
młodszą ode mnie o kilka lat hungarystką Jolą J. Była
osobą bardzo chłonną intelektualnie i lubiliśmy nawzajem sobie
się zwierzać. Robiła to zresztą głównie Jola, ufając mi jako
starszemu i dużo bardziej doświadczonemu w różnych sprawach.
Miała do mnie takie bezbrzeżne zaufanie, że w pewnej chwili
zwierzyła się nawet ze swego wyjątkowo trudnego dylematu.
Kochała się już od roku ogromnie mocno w pewnym polskim pisarzu,
żyjącym w Niemczech, jak mi mówiła, prawdziwym „Geniuszu”.
Nie wie jednak ,co zrobić , bo „Geniusz” wyraźnie jej nie
kocha, a więc nie wie, czy może z nim pójść jako pierwszym
mężczyzną do łóżka,. Musiałem grzecznie odmówić Joli porady,
oświadczając, że w tak ważnej dla niej osobiście sprawie tylko
ona sama może podjąć ostateczna decyzje.
Minęło
parę lat i Jola zakochała się w kolejnej miłości swego życia –
Holendrze Dicku H. Tłumaczyłem po angielsku na jej ślubie
w Warszawie. Dużo nagadaliśmy się wówczas .z samym Dickiem.
Zaskoczył nas niebywale swą deklaracją, że czuje się „obywatelem
świata”, bo różne narody i ojczyzny ,to rzecz bardzo
przestarzała, po prostu straszny anachronizm. W kilka tygodni
po odjeździe Dicka i jego całej holenderskiej ferajny Jola
urządziła wielkie pożegnalne przyjęcie dla grupy najbliższych
przyjaciół. Był tam m.in. znany dziennikarz Tadeusz
Fredro-Boniecki, późniejszy autor dość kontrowersyjnego
wywiadu z mordercą księdza Jerzego Popiełuszki – osławionym
kapitanem Piotrowskim. Był również zdolny młody dramaturg i
pisarz Jerzy Żurek., wielce zaprzyjaźniona z Jolą młoda
dziennikarka Marianna G. I nagle coś mnie jak zwykle
podkusiło przy trunkach w czasie pożegnalnych toastów. Zacząłem
głośno – pół żartem, pół serio – wyrażać wielkie
współczucie dla Joli, że wyjeżdża do takiego kraju jak
Holandia, w którym niechybnie bardzo szybko się strasznie
zanudzi,. Dla dużo wygodniejszych warunków materialnych w zamożnej
Holandii porzuci bowiem kraj bez porównania ciekawszy
intelektualnie, choć dużo biedniejszy. Porzuci Polskę, w której
„boso, lecz w ostrogach”. Zacząłem się użalać z całej siły
nad Jolą, że jedzie oto do kraju, w którym kwitnie
najnowocześniejsza technika, różne Philipsy, etc., ale
równocześnie najwyraźniej wegetuje kultura wyższego rzędu,.
Prawdę mówiąc kiedyś kultura kwitła również w Holandii, żył
tam słynny humanista Erazm z Rotterdamu, a później
prześwietni malarze typu Rembrandta, Van Dycka, czy Van
Eycka, Rubensa itp. Tyle, że to było kilka stuleci temu. A co
jest tam teraz? O literaturze holenderskiej faktycznie nic nie
słyszymy. Był pod koniec wieku XIX jakiś nudny jak flaki z olejem
antykolonialny pisarz Multatuli (Max Havellar). A teraz?
Holendrzy nie mają nawet własnej kinematografii, tylko importują
filmy z Anglii, Francji, czy Niemiec. Zobacz Jolu mówiłem, jakże
inaczej jest na dobrze Ci znanych Węgrzech. Też mają tylko około
10 ml;. ludności jak Holandia, ale o ileż ciekawszą kulturę.
Począwszy od słynnej węgierskiej szkoły filmowej (Jancsó,
Kósa, Kovács, Sára i in.). A tak wspaniała węgierska
poezja, pełna niebywałej wschodniej wyobraźni i symboliki..
Jedziesz Jolu do takiego kraju- mówiłem, gdzie będziesz po prostu
usychać z nostalgii do prawdziwej kultury wśród cudów techniki.
Zostanie Ci tylko wąchanie tulipanów, oglądanie słynnych
wiatraków i krów holenderskich.”.
Bardzo
szybko do mych żartobliwych wywodów dołączyli się także inni
podochoceni winem biesiadnicy, Razem wymyślaliśmy coraz to nowsze
argumenty, dowodzące, jakiż to straszliwy błąd popełnia Jola,
wyjeżdżając do swej wyśnionej Holandii. Atmosfera coraz bardziej
przypominała scenę ze słynnego obrazu rosyjskiego malarza Nikołaja
Repnina: „Kozacy piszący list do sułtana”. Tyle
było w naszych wywodach żartobliwości, żywiołowości i
nieokiełznania.
Finał
całej historii był dość niesamowity. Jola po przybyciu do
Holandii opowiedziała cały przebieg pożegnalnego wieczoru Dickowi.
I co się okazało?. Tak pyszniący się poczuciem „obywatela
świata” Holender poczuł się nagle niezwykle mocno poraniony w
swej holenderskiej dumie narodowej. Powiedział Joli, że zaraz wyśle
na mój adres cała listę z nazwiskami stu największych Holendrów
XX wieku, których my polscy „ignoranci” tak niefortunnie nie
znamy. I w taki to prosty sposób niespodziewanie obudziłem w Dicku
H. holenderski patriotyzm, długo przytłumiany przez kosmopolityczne
mrzonki. Morał z tego – potrzebę patriotyzmu najlepiej widzi
się w momencie zagrożenia dla najbardziej nawet przytłumionej dumy
narodowej.
W
15 lat potem, w grudniu 1980 r. pojechałem z mego instytutu na
dwutygodniowy wyjazd naukowy do Holandii, jako pierwszego w ogóle
kraju zachodniego w moim życiu,. Na zmianę wraz z kolegą z mego
instytutu chodziliśmy jednego dnia do miejscowych bibliotek, a
następnego dnia jechaliśmy na zmianę do Amsterdamu, Hagi, Bredy
czy Utrechtu.. Poza tymi kwerendami bibliotecznymi i zwiedzaniem
pięknych miast prawdziwie umieraliśmy jednak z nudy. W Polsce
owego czasu w najlepsze rozkręcał się cały wielki polityczny
karnawał solidarnościowy; akurat w grudniu 1980 r. trwał w
najlepsze spór o wolne soboty,. W Holandii natomiast dominowała
niebywała nuda polityczna, zupełnie tak jak ostrzegałem Jolę
przed wielu laty. Co na przykład włączyliśmy telewizor, by
wysłuchać holenderskich „Wiadomości”, to przekonywaliśmy się,
że przez parę tygodni wałkowano tam tylko dwa tematy, które w
ogóle nie nadawały się nawet na połowę jednodniowej kroniki
filmowej. Pierwszy temat wałkowany w holenderskiej telewizji, wciąż
z udziałem rozlicznych ekspertów i pseudo ekspertów, skupiał się
głównie wokół „niebywale ważnego problemu” grupy ponad 100
Cyganów. Przybyli oni nielegalnie na holenderski terytorium z Belgii
i twierdzili, że nie mają żądnych paszportów,. czy dowodów
osobistych. A biedni nieudacznicy Holendrzy tygodniami bezradnie
deliberowali, nie wiedząc, co w końcu zrobić z takimi intruzami?
Drugim „arcypoważnym problemem w holenderskiej telewizji było
zastanawianie się jak postępować w stosunku do drzewek wybieranych
na choinki,. Pytanie brzmiało, czy można pozwalać na
„barbarzyńskie” wycinanie świerków, czy tez należy je
wykopywać z korzeniami, aby móc je potem znowu posadzić w ziemi.
Szybko stwierdziłem, że obcowanie na co dzień z taką telewizją
to nie rzecz na ,moje nerwy,.
Zdarzył
się natomiast zabawny epizod, gdy na zaproszenie Joli wraz z kolegą
pojechaliśmy do jej i Dicka domu w Groningen. Przez wiele godzin
opowiadałem o Polsce i wraz z Jolą i Dickiem wciąż dyskutowaliśmy
o polityce. Nagle Dick zaproponował, abyśmy obejrzeli jakiś
międzynarodowy mecz futbolowy. – Dość meczów już widziałem-
powiedziałem, dużo bardziej zainteresowany kontynuowaniem
politycznej dysputy. – „Co to za argument – celnie skontrował
mnie Dick. – To tak jak byś raz w życiu przespał się z
dziewczyną i uznał, że dalej to już nie potrzeba”.
Panie Redaktorze Dobry Wieczór, chcę Panu oznajmić, że kocham nudne życie, w którym nic ciekawego się nie dzieje, żadnych przygód i innych nieszczęść, my Polacy możemy mieć już dość beznadziejnych powstań i rewolt, może zasługujemy na chwilę spokoju, który nie chce nadejść i nie nadejdzie, bo Wolność jest tylko wtedy kiedy się ją samemu wywalczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Krzysztof