Moja
praca w Ambasadzie PRL w Budapeszcie (III)
(Fragmenty
z przygotowywanego do druku II tomu moich pamiętników „Wichry
życia).
W walce z żydowskim antypolonizmem na Węgrzech
Pomimo
ciągłych szykan zwierzchnika – J. Zielińskiego, ja wciąż
kontynuowałem zajmowanie się drażliwymi tematami różnych
antypolonizmów w prasie i wydawnictwach węgierskich, sprawami
polsko-żydowskimi i węgiersko-żydowskimi, napięciami w węgierskim
życiu politycznym i społecznym. A więc wszystkim tym, co Zieliński
chciał starannie ukryć „pod korcem”. Wobec jego ciągłych
intryg przeciw mnie, stosowałem uparcie taktykę „ucieczki do
przodu”. Po prostu starałem się znaleźć jak najwięcej dowodów
na moje tezy o wyraźnych przejawach antypolonizmu na Węgrzech i
przekazać je jak najszybciej do Centrali – MSZ, mimo prób
blokowania moich działań przez Zielińskiego. Trzeba tu jeszcze raz
podkreślić, że ogromna część ataków antypolskich (mniej więcej
95 procent) wywodziła się z komunistycznych środowisk żydowskich.
Powody tego już wyjaśniałem w rozdziałku „Mój węgierski rok
1968”. Właśnie tam, na Węgrzech, w kraju „bratanków”, po
raz pierwszy w życiu mocno uczuliłem się na istnienie w świecie
groźnego antypolonizmu, i to uczucie pozostało mi po dziś dzień.
Byłem po prostu zaskoczony ogromną ilością różnych prasowych i
wydawniczych, mniejszych i większych oszczerstw na temat dziejów
Polski i współczesnych Polaków. Z czego to wszystko wynikało?
Bardzo trafnie to zdefiniował, studiujący w owych latach na
Węgrzech, obecny wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej Marek
Kłoczko. Świetnie znający sytuację na Węgrzech Marek Kłoczko
powiedział, że zafałszowywania historii Polski na Węgrzech
wynikają z dwóch powodów: „ze strachu przed Sowietami i z
węgierskich sympatii do Niemców” .I rzeczywiście, strach przed
Sowietami powodował ciągłe powielanie w węgierskich książkach
popularno-naukowych i podręcznikach najgłupszych twierdzeń
sowieckiej historiografii na temat różnych konfliktowych spraw
polsko-sowieckich. Do tego dochodziło jednak również tradycyjnie
niesamowicie silne germanofilstwo. O dziwo, mimo wymordowania
milionów Żydów przez Niemców, to germanofilstwo odnajdywałem
również wciąż w publikacjach węgierskich Żydów-komunistów. Na
Węgrzech po raz pierwszy zetknąłem się z tak silnym żydowskim
germanofilstwem.
Wychodząc
z realnych ocen sytuacji, szybko doszedłem do wniosku, że wysyłanie
do kraju notatek, informujących o prosowieckich fałszerstwach
obrazu stosunków polsko-sowieckich nie przyniesie żadnego skutku.,
Najwyżej ułatwi rzucanie przez Zielińskiego dalszych oskarżeń o
zajadły antysowietyzm. (Dopiero w latach 80-tych, nie będąc już
skrępowany już żadnymi układami ambasadzkimi, w rozmowach komisji
podręcznikowych z Węgrami, zacząłem sobie pozwalać na maksymalne
wytykanie przekłamań w duchu pro-sowieckim). Postanowiłem za to
tym mocniej podnosić alarm wobec różnych przejawów germanofilstwa
w obrazie stosunków polsko-niemieckich, występujących w
węgierskich publikacjach prasowych i książkowych. Tu liczyłem,
nie na próżno, że niektóre osoby w MSZ-owskiej centrali jednak
poruszą się patriotycznie, czytając pieczołowicie przysłane
przeze mnie przykłady. Na przykład, w „Historii Niemiec”
(„Németország története”), wyszłej spod pióra węgierskiego
historyka niemieckiego pochodzenia Emila Niederhausera,
znalazłem całą porcję proniemieckich interpretacji kosztem
Polski. Począwszy od wyraźnego usprawiedliwiania roli Prus w
polskich rozbiorach po nachalne tłumaczenie, jak to niebacznie
przyznany Polakom w Wersalu w 1919 r. „korytarz” odciął Prusy
Wschodnie od głównych terenów kraju macierzystego (tj. Niemiec).
Tego typu twierdzenia o szkodliwości „korytarza”, przyznanego
Polsce, powtarzały się wręcz nagminnie w węgierskich
publikacjach.
Moi przyjaciele węgierscy
Przymusowe
unikanie mówienia o drażliwych spraw w mieszkaniu (zwłaszcza
wszelkich spraw, odnoszących się do Związku Sowieckiego i polskiej
polityki, a także spraw żydowskich) nadrabiałem z nawiązką w
mieszkaniach moich węgierskich przyjaciół, a miałem ich doprawdy
bardzo wielu. Muszę tu powiedzieć z całym uznaniem dla Węgrów,
że nigdy przez te parę lat pracy w Ambasadzie nie zwiodłem się na
ich lojalności. Przecież przynajmniej z paruset Węgrami swobodnie
rozgadywaliśmy się o tym, co myślimy o komunistycznym reżimie.
Nikt z tych Węgrów mnie nie sypnął, a wystarczyłoby parę zdań,
by z trzaskiem, ciupasem odesłano mnie do Polski. Mój śmiertelny
wróg Zieliński nie omieszkałby skorzystać z jakiegokolwiek,
najmniejszego nawet dowodu mojej „antysocjalistycznej” zdrady. Z
dumą za to zawsze wspominam dedykację na książce jednego z moich
najlepszych węgierskich przyjaciół z czasów ambasady, słynnego
poety i eseisty Sandora Csooriego (po 1989 r. S. Csoori,
wielce zasłużony w opozycji pisarskiej przeciw kadaryzmowi, przez
wiele lat sprawował funkcje prezesa organizacji, zajmującej się
kilkumilionową węgierską diasporą; był odpowiednikiem
Stelmachowskiego). W 1974 r. właśnie Csoori napisał mi w swej
książce „Utazas, felalomban: Robert Nowaknak, draga baratomnak,
minden titkunk tudojajanak, minden gondolat kepviselöjenek”.
(Robertowi Nowakowi, mojemu drogiemu przyjacielowi, znawcy wszystkich
naszych sekretów, reprezentantowi wszystkich naszych myśli). Tacy
wspaniali węgierscy przyjaciele osładzali mi wszystkie zagrożenia
ze strony ambasadzkich skorpionów z kliki Zielińskiego. Mogę się
pochwalić również inną piękną dedykacją S. Csooriego z 11
grudnia 1987 r .na jego książce: „Keszulodes a szamadasra”:
„Nowak Robinak, a magyarok legjob lengyel szoszolojanak, Regi
baratsaggal” (Robercikowi Nowakowi, najlepszemu polskiemu
rzecznikowi Węgrów, z wyrazami starej przyjaźni).
Z
dumą mogę się pochwalić, że w owych latach utrzymywałem na
Węgrzech kontakty z całą węgierską elitą patriotyczną. Odbyłem
m.in. dłuższą rozmowę z największym wówczas węgierskim twórcą
literackim, poetą, pisarzem i eseistą Gyullą Illyésem,
wiceprezesem światowego Pen Clubu. Bardzo ucieszyła mnie możliwość
spotkania z tym sędziwym twórca węgierskim, wielkim przyjacielem
Polaków. (W 1948 r. był autorem scenariusza do filmu, poświęconego
przyjaźni generała Józefa Bema i największego poety węgierskiego
Sandora Petofiego). Illyés był m.in. autorem napisanego w 1956 r. i
przez późniejsze dziesięciolecia nie publikowanego na Węgrzech
książce „Rzecz o tyranii” Pisał tam m.in.:
„(…)
gdzie jest tyrania, każdy ogniwem jest łańcucha,
Zapowietrzony
jej tchnieniem, sam stajesz się tyranią (…)
Bo
tam, gdzie jest tyrania, wszystko jest daremne:
Śpiew
najlepszy, i cokolwiek zrobisz (…)”.
(tł.
A. Międzyrzecki)
Illyes,
poza poezja, przyciągał mnie swymi pięknymi esejami, zwłaszcza o
tematyce historycznej. W tak podobnym do polskiego, odwiecznym
węgierskim sporem między orientacją powstańczą i ugodową, stał
zdecydowanie po stronie orientacji powstańczej. W eseju „Węgrzy”,
tłumaczonym przeze mnie na polski (por. „Węgierskie wyznania.
Eseje i rozważania o kulturze”, Warszawa 1979, s. 36-37), Illyes
pisał: „Żadna z naszych walk powstańczych nie miała nadziei na
zwycięstwo. Zaskakujące jest to, że najmniej szans miały one w
samym momencie ich rozpoczęcia: wróg był przynajmniej
dwudziestokrotnie silniejszy, zdrowy rozsądek cofnąłby się przed
takim przedsięwzięciem. Naród, słynny z trzeźwości i rozwagi
widzi, że jego ryzykanckie porywy są z góry skazane na klęskę, a
jednak wciąż ponawia swe ataki na Goliata. Jego złe przeczucia
tylekroć się już sprawdziły, nie wyciąga jednak wniosków z tej
lekcji. Nasza historia nie uczy logiki. Uczy tego – i to jest w
niej pocieszające i wzniosłe – że w życiu narodów mają sens
również i takie pojęcia, jak odwaga, męstwo, przywiązanie do
ideałów. (…)”.
Idee
Illyésa były mi ogromnie bliskie, bo sam zawsze byłem rzecznikiem
orientacji popowstańczej. Z połowę naszej długiej rozmowy z
Illyésem poświęciliśmy dyskusji o zygzakach węgierskiej i
polskiej historii. W pewnym momencie skonstatowałem: „ – My,
Polacy, do końca wytrwaliśmy przy tej orientacji popowstańczej. A
jednak Węgrzy po 1849 r. jakoś odeszli z tej powstańczej drogi w
stronę ugody, począwszy od kompromisu 1867 r.”. Illyés przerwał
mi krótkim, ale jakże znaczącym wtrętem – „A 56 rok?!”.
Zawstydziłem się w tym momencie. Bo rzeczywiście Powstanie
Węgierskie 1956 r. było wtedy do tego stopnia przemilczane,
spychane w same tyły świadomości, zresztą na Węgrzech jeszcze
bardziej, niż w Polsce, gdzie niczym nie groziło jego przypominanie
w rozmowach. A przecież to właśnie Powstanie było tak wspaniały,
tragicznym wzlotem, który oddziaływał na tak wiele osób w Europie
i świecie. I na moje życie…
Do
najciekawszych moich węgierskich przyjaciół z kręgu
patriotycznego należeli m.in. jeden z największych węgierskich
poetów László Nagy, filmowy reżyser Ferenc Kosa,
który stworzył szereg filmów w oparciu o scenariusze S. Csooriego,
niebywale dowcipny dramaturg i komediopisarz István Csurka,
później w latach 90-tych przywódca partii narodowej, historyk
Lajos Für, później minister obrony w pierwszym
demokratycznym rządzie po 1989 r. Józefa Antalla, krytyk
literacki i profesor Mihaly Czine, wielki przyjaciel Polaków,
długoletni sekretarz Węgierskiego Związku Pisarzy z nurtu
patriotycznego Zoltán Fabian.
Innym,
świetnym węgierskim przyjacielem był nonkonformistyczny
patriotyczny krytyk literacki Ferenc Kiss, u którego, jak to
wcześniej opisałem, padliśmy w styczniu 1971 r. ofiarami
10-godzinnego maratonu dyskusyjnego przy winie i brzoskwiniówce.
Ogromnie ciepło wspominam również świetną tłumaczkę literatury
polskiej Romanę Gimes, która zapoznała mnie z licznymi
węgierskimi wielkościami literackimi, a przy tym ostrzegała przed
najgorszymi węgierskimi polakożercami. Osobne, ważne miejsce w
gronie węgierskich przyjaciół zajmował świetny eseista i krytyk
literacki Bela Pomogáts, późniejszy prezes Związku
Węgierskich Pisarzy, właściciel najwspanialszej budapeszteńskiej
biblioteki dzieł historycznych i literackich. Zostawiał mnie na
wiele godzin w swym mieszkaniu, co ułatwiało mi pochłanianie
najlepszych dzieł z kanonu węgierskości, w bardzo przyjemnych
warunkach. Był wreszcie najwybitniejszy z moich przyjaciół Gyula
Juhasz, płynący pod prąd ze swymi książkami, występującymi
w obronie przedwojennej polityki zagranicznej premiera Pala Telekiego
i innych. Był wspaniałym sojusznikiem Polaków bojach z węgierskimi
(najczęściej żydowskimi dogmatykami). Jego odwaga kosztowała go
wiele, zmarł przedwcześnie na serce w wieku ok. 60 lat. Przed
śmiercią był dyrektorem węgierskiej Biblioteki narodowej, co
wykorzystałem, zyskując dzięki niemu nieograniczony dostęp do
książek zakazanych, tzw. cymelii. Wśród przyjaciół byli dwaj
młodzi poloniści: Csaba Kiss Gy. i István Kovacs.
Naprawdę wiele im pomogłem. Wielkim rozczarowaniem był dla mnie –
z innych powodów – słynny węgierski eseista Sandor Fekete,
który za napisanie w 1957 r. konspiracyjnego tekstu pod pseudonimem
Hungaricus (przełożonego z angielskiego na polski przez samego
Czesława Miłosza i wydanego w jego książce „Węgry”),
odsiedział szereg lat ciężkiego więzienia. Fekete był niezwykle
inteligentnym rozmówcą i wielokrotnie „spiskowaliśmy” w jego
budapeszteńskim mieszkaniu nad brzegiem Dunaju. Powoli jednak zaczął
awansować w życiu kulturalnym, stając się nawet naczelnym
redaktorem tygodnika kulturalnego „UJ Tukor”, i wtedy, niestety,
przeszedł na stronę władzy, występując przeciw patriotycznej
opozycji. Być może o tej „zdradzie” zadecydowała dużo
bardziej konformistyczna, choć bardzo inteligentna jego żona
dziennikarka. Trudno powiedzieć, ale było bardzo przykro.
O
mało nie zapomniałbym wymienienia jeszcze jednego Fekete –
Gyuli, pisarza i publicysty, który od początku lat
siedemdziesiątych donośnie bił na alarm w sprawie pogarszającego
się stanu demograficznego Węgier. Ostrzegał przed groźbą spadku
ludności Węgier (200 tysięcy aborcji rocznie w małym,
10-milionowym kraju). Fekete i liczni inni pisarze Węgierscy
lamentowali, że jak tak dalej pójdzie, to nie będą mieli dla kogo
pisać, bo tak bardzo ubywa Węgrów. Rządowa prasa, zwłaszcza
typowi politrucy z żydokomuny typu E. Fehera, błyskawicznie
oskarżyli Fekete i jego kolegów o wszczynanie niepotrzebnych
alarmów i „nacjonalizm”. Tyle, że alarmy Fekete aż nadto się
sprawdziły. Tylko po 1989 r. ubyło z 600 tys. Węgrów.
*(Powyższy tekst powinien być opublikowany jako część III z serii „Moja praca w Ambasadzie PRL w Budapeszcie” więc jest on uzupełnienieniem.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz