))Zapraszamy na Oficjalną Stronę internetowa Jerzego Roberta Nowaka((

sobota, 24 czerwca 2017

Moja praca w Ambasadzie PRL w Budapeszcie (III)*

Moja praca w Ambasadzie PRL w Budapeszcie (III)
(Fragmenty z przygotowywanego do druku II tomu moich pamiętników „Wichry życia).

W walce z żydowskim antypolonizmem na Węgrzech

Pomimo ciągłych szykan zwierzchnika – J. Zielińskiego, ja wciąż kontynuowałem zajmowanie się drażliwymi tematami różnych antypolonizmów w prasie i wydawnictwach węgierskich, sprawami polsko-żydowskimi i węgiersko-żydowskimi, napięciami w węgierskim życiu politycznym i społecznym. A więc wszystkim tym, co Zieliński chciał starannie ukryć „pod korcem”. Wobec jego ciągłych intryg przeciw mnie, stosowałem uparcie taktykę „ucieczki do przodu”. Po prostu starałem się znaleźć jak najwięcej dowodów na moje tezy o wyraźnych przejawach antypolonizmu na Węgrzech i przekazać je jak najszybciej do Centrali – MSZ, mimo prób blokowania moich działań przez Zielińskiego. Trzeba tu jeszcze raz podkreślić, że ogromna część ataków antypolskich (mniej więcej 95 procent) wywodziła się z komunistycznych środowisk żydowskich. Powody tego już wyjaśniałem w rozdziałku „Mój węgierski rok 1968”. Właśnie tam, na Węgrzech, w kraju „bratanków”, po raz pierwszy w życiu mocno uczuliłem się na istnienie w świecie groźnego antypolonizmu, i to uczucie pozostało mi po dziś dzień. Byłem po prostu zaskoczony ogromną ilością różnych prasowych i wydawniczych, mniejszych i większych oszczerstw na temat dziejów Polski i współczesnych Polaków. Z czego to wszystko wynikało? Bardzo trafnie to zdefiniował, studiujący w owych latach na Węgrzech, obecny wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej Marek Kłoczko. Świetnie znający sytuację na Węgrzech Marek Kłoczko powiedział, że zafałszowywania historii Polski na Węgrzech wynikają z dwóch powodów: „ze strachu przed Sowietami i z węgierskich sympatii do Niemców” .I rzeczywiście, strach przed Sowietami powodował ciągłe powielanie w węgierskich książkach popularno-naukowych i podręcznikach najgłupszych twierdzeń sowieckiej historiografii na temat różnych konfliktowych spraw polsko-sowieckich. Do tego dochodziło jednak również tradycyjnie niesamowicie silne germanofilstwo. O dziwo, mimo wymordowania milionów Żydów przez Niemców, to germanofilstwo odnajdywałem również wciąż w publikacjach węgierskich Żydów-komunistów. Na Węgrzech po raz pierwszy zetknąłem się z tak silnym żydowskim germanofilstwem.
 
Wychodząc z realnych ocen sytuacji, szybko doszedłem do wniosku, że wysyłanie do kraju notatek, informujących o prosowieckich fałszerstwach obrazu stosunków polsko-sowieckich nie przyniesie żadnego skutku., Najwyżej ułatwi rzucanie przez Zielińskiego dalszych oskarżeń o zajadły antysowietyzm. (Dopiero w latach 80-tych, nie będąc już skrępowany już żadnymi układami ambasadzkimi, w rozmowach komisji podręcznikowych z Węgrami, zacząłem sobie pozwalać na maksymalne wytykanie przekłamań w duchu pro-sowieckim). Postanowiłem za to tym mocniej podnosić alarm wobec różnych przejawów germanofilstwa w obrazie stosunków polsko-niemieckich, występujących w węgierskich publikacjach prasowych i książkowych. Tu liczyłem, nie na próżno, że niektóre osoby w MSZ-owskiej centrali jednak poruszą się patriotycznie, czytając pieczołowicie przysłane przeze mnie przykłady. Na przykład, w „Historii Niemiec” („Németország története”), wyszłej spod pióra węgierskiego historyka niemieckiego pochodzenia Emila Niederhausera, znalazłem całą porcję proniemieckich interpretacji kosztem Polski. Począwszy od wyraźnego usprawiedliwiania roli Prus w polskich rozbiorach po nachalne tłumaczenie, jak to niebacznie przyznany Polakom w Wersalu w 1919 r. „korytarz” odciął Prusy Wschodnie od głównych terenów kraju macierzystego (tj. Niemiec). Tego typu twierdzenia o szkodliwości „korytarza”, przyznanego Polsce, powtarzały się wręcz nagminnie w węgierskich publikacjach.

Moi przyjaciele węgierscy

Przymusowe unikanie mówienia o drażliwych spraw w mieszkaniu (zwłaszcza wszelkich spraw, odnoszących się do Związku Sowieckiego i polskiej polityki, a także spraw żydowskich) nadrabiałem z nawiązką w mieszkaniach moich węgierskich przyjaciół, a miałem ich doprawdy bardzo wielu. Muszę tu powiedzieć z całym uznaniem dla Węgrów, że nigdy przez te parę lat pracy w Ambasadzie nie zwiodłem się na ich lojalności. Przecież przynajmniej z paruset Węgrami swobodnie rozgadywaliśmy się o tym, co myślimy o komunistycznym reżimie. Nikt z tych Węgrów mnie nie sypnął, a wystarczyłoby parę zdań, by z trzaskiem, ciupasem odesłano mnie do Polski. Mój śmiertelny wróg Zieliński nie omieszkałby skorzystać z jakiegokolwiek, najmniejszego nawet dowodu mojej „antysocjalistycznej” zdrady. Z dumą za to zawsze wspominam dedykację na książce jednego z moich najlepszych węgierskich przyjaciół z czasów ambasady, słynnego poety i eseisty Sandora Csooriego (po 1989 r. S. Csoori, wielce zasłużony w opozycji pisarskiej przeciw kadaryzmowi, przez wiele lat sprawował funkcje prezesa organizacji, zajmującej się kilkumilionową węgierską diasporą; był odpowiednikiem Stelmachowskiego). W 1974 r. właśnie Csoori napisał mi w swej książce „Utazas, felalomban: Robert Nowaknak, draga baratomnak, minden titkunk tudojajanak, minden gondolat kepviselöjenek”. (Robertowi Nowakowi, mojemu drogiemu przyjacielowi, znawcy wszystkich naszych sekretów, reprezentantowi wszystkich naszych myśli). Tacy wspaniali węgierscy przyjaciele osładzali mi wszystkie zagrożenia ze strony ambasadzkich skorpionów z kliki Zielińskiego. Mogę się pochwalić również inną piękną dedykacją S. Csooriego z 11 grudnia 1987 r .na jego książce: „Keszulodes a szamadasra”: „Nowak Robinak, a magyarok legjob lengyel szoszolojanak, Regi baratsaggal” (Robercikowi Nowakowi, najlepszemu polskiemu rzecznikowi Węgrów, z wyrazami starej przyjaźni).
 
Z dumą mogę się pochwalić, że w owych latach utrzymywałem na Węgrzech kontakty z całą węgierską elitą patriotyczną. Odbyłem m.in. dłuższą rozmowę z największym wówczas węgierskim twórcą literackim, poetą, pisarzem i eseistą Gyullą Illyésem, wiceprezesem światowego Pen Clubu. Bardzo ucieszyła mnie możliwość spotkania z tym sędziwym twórca węgierskim, wielkim przyjacielem Polaków. (W 1948 r. był autorem scenariusza do filmu, poświęconego przyjaźni generała Józefa Bema i największego poety węgierskiego Sandora Petofiego). Illyés był m.in. autorem napisanego w 1956 r. i przez późniejsze dziesięciolecia nie publikowanego na Węgrzech książce „Rzecz o tyranii” Pisał tam m.in.:

(…) gdzie jest tyrania, każdy ogniwem jest łańcucha,
Zapowietrzony jej tchnieniem, sam stajesz się tyranią (…)
Bo tam, gdzie jest tyrania, wszystko jest daremne:
Śpiew najlepszy, i cokolwiek zrobisz (…)”.
(tł. A. Międzyrzecki)
 
Illyes, poza poezja, przyciągał mnie swymi pięknymi esejami, zwłaszcza o tematyce historycznej. W tak podobnym do polskiego, odwiecznym węgierskim sporem między orientacją powstańczą i ugodową, stał zdecydowanie po stronie orientacji powstańczej. W eseju „Węgrzy”, tłumaczonym przeze mnie na polski (por. „Węgierskie wyznania. Eseje i rozważania o kulturze”, Warszawa 1979, s. 36-37), Illyes pisał: „Żadna z naszych walk powstańczych nie miała nadziei na zwycięstwo. Zaskakujące jest to, że najmniej szans miały one w samym momencie ich rozpoczęcia: wróg był przynajmniej dwudziestokrotnie silniejszy, zdrowy rozsądek cofnąłby się przed takim przedsięwzięciem. Naród, słynny z trzeźwości i rozwagi widzi, że jego ryzykanckie porywy są z góry skazane na klęskę, a jednak wciąż ponawia swe ataki na Goliata. Jego złe przeczucia tylekroć się już sprawdziły, nie wyciąga jednak wniosków z tej lekcji. Nasza historia nie uczy logiki. Uczy tego – i to jest w niej pocieszające i wzniosłe – że w życiu narodów mają sens również i takie pojęcia, jak odwaga, męstwo, przywiązanie do ideałów. (…)”.
 
Idee Illyésa były mi ogromnie bliskie, bo sam zawsze byłem rzecznikiem orientacji popowstańczej. Z połowę naszej długiej rozmowy z Illyésem poświęciliśmy dyskusji o zygzakach węgierskiej i polskiej historii. W pewnym momencie skonstatowałem: „ – My, Polacy, do końca wytrwaliśmy przy tej orientacji popowstańczej. A jednak Węgrzy po 1849 r. jakoś odeszli z tej powstańczej drogi w stronę ugody, począwszy od kompromisu 1867 r.”. Illyés przerwał mi krótkim, ale jakże znaczącym wtrętem – „A 56 rok?!”. Zawstydziłem się w tym momencie. Bo rzeczywiście Powstanie Węgierskie 1956 r. było wtedy do tego stopnia przemilczane, spychane w same tyły świadomości, zresztą na Węgrzech jeszcze bardziej, niż w Polsce, gdzie niczym nie groziło jego przypominanie w rozmowach. A przecież to właśnie Powstanie było tak wspaniały, tragicznym wzlotem, który oddziaływał na tak wiele osób w Europie i świecie. I na moje życie…
 
Do najciekawszych moich węgierskich przyjaciół z kręgu patriotycznego należeli m.in. jeden z największych węgierskich poetów László Nagy, filmowy reżyser Ferenc Kosa, który stworzył szereg filmów w oparciu o scenariusze S. Csooriego, niebywale dowcipny dramaturg i komediopisarz István Csurka, później w latach 90-tych przywódca partii narodowej, historyk Lajos Für, później minister obrony w pierwszym demokratycznym rządzie po 1989 r. Józefa Antalla, krytyk literacki i profesor Mihaly Czine, wielki przyjaciel Polaków, długoletni sekretarz Węgierskiego Związku Pisarzy z nurtu patriotycznego Zoltán Fabian.
 
Innym, świetnym węgierskim przyjacielem był nonkonformistyczny patriotyczny krytyk literacki Ferenc Kiss, u którego, jak to wcześniej opisałem, padliśmy w styczniu 1971 r. ofiarami 10-godzinnego maratonu dyskusyjnego przy winie i brzoskwiniówce. Ogromnie ciepło wspominam również świetną tłumaczkę literatury polskiej Romanę Gimes, która zapoznała mnie z licznymi węgierskimi wielkościami literackimi, a przy tym ostrzegała przed najgorszymi węgierskimi polakożercami. Osobne, ważne miejsce w gronie węgierskich przyjaciół zajmował świetny eseista i krytyk literacki Bela Pomogáts, późniejszy prezes Związku Węgierskich Pisarzy, właściciel najwspanialszej budapeszteńskiej biblioteki dzieł historycznych i literackich. Zostawiał mnie na wiele godzin w swym mieszkaniu, co ułatwiało mi pochłanianie najlepszych dzieł z kanonu węgierskości, w bardzo przyjemnych warunkach. Był wreszcie najwybitniejszy z moich przyjaciół Gyula Juhasz, płynący pod prąd ze swymi książkami, występującymi w obronie przedwojennej polityki zagranicznej premiera Pala Telekiego i innych. Był wspaniałym sojusznikiem Polaków bojach z węgierskimi (najczęściej żydowskimi dogmatykami). Jego odwaga kosztowała go wiele, zmarł przedwcześnie na serce w wieku ok. 60 lat. Przed śmiercią był dyrektorem węgierskiej Biblioteki narodowej, co wykorzystałem, zyskując dzięki niemu nieograniczony dostęp do książek zakazanych, tzw. cymelii. Wśród przyjaciół byli dwaj młodzi poloniści: Csaba Kiss Gy. i István Kovacs. Naprawdę wiele im pomogłem. Wielkim rozczarowaniem był dla mnie – z innych powodów – słynny węgierski eseista Sandor Fekete, który za napisanie w 1957 r. konspiracyjnego tekstu pod pseudonimem Hungaricus (przełożonego z angielskiego na polski przez samego Czesława Miłosza i wydanego w jego książce „Węgry”), odsiedział szereg lat ciężkiego więzienia. Fekete był niezwykle inteligentnym rozmówcą i wielokrotnie „spiskowaliśmy” w jego budapeszteńskim mieszkaniu nad brzegiem Dunaju. Powoli jednak zaczął awansować w życiu kulturalnym, stając się nawet naczelnym redaktorem tygodnika kulturalnego „UJ Tukor”, i wtedy, niestety, przeszedł na stronę władzy, występując przeciw patriotycznej opozycji. Być może o tej „zdradzie” zadecydowała dużo bardziej konformistyczna, choć bardzo inteligentna jego żona dziennikarka. Trudno powiedzieć, ale było bardzo przykro.
 
O mało nie zapomniałbym wymienienia jeszcze jednego Fekete – Gyuli, pisarza i publicysty, który od początku lat siedemdziesiątych donośnie bił na alarm w sprawie pogarszającego się stanu demograficznego Węgier. Ostrzegał przed groźbą spadku ludności Węgier (200 tysięcy aborcji rocznie w małym, 10-milionowym kraju). Fekete i liczni inni pisarze Węgierscy lamentowali, że jak tak dalej pójdzie, to nie będą mieli dla kogo pisać, bo tak bardzo ubywa Węgrów. Rządowa prasa, zwłaszcza typowi politrucy z żydokomuny typu E. Fehera, błyskawicznie oskarżyli Fekete i jego kolegów o wszczynanie niepotrzebnych alarmów i „nacjonalizm”. Tyle, że alarmy Fekete aż nadto się sprawdziły. Tylko po 1989 r. ubyło z 600 tys. Węgrów.

*(Powyższy tekst powinien być opublikowany jako część III z serii „Moja praca w Ambasadzie PRL w Budapeszcie” więc jest on uzupełnienieniem.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz