Jak Dorota Kania
zafałszowała wymowę moich akt z IPN-u
Oskarżam Dorotę Kanię o świadome oczernienie wizerunku mojej osoby na forum publicznym - w publikowanym we "Wprost" z 16 września 2007 r. paszkwilu "Agent u Rydzyka". D. Kania, przejawiając maksimum złej woli, świadomie zafałszowała wymowę moich akt w IPN-ie, aby dowieść mojej rzekomej agenturalnej działalności wbrew informacjom zawartym w dokumentacji IPN -u. Co więcej, jako ówczesna dziennikarka "Wprost " dokonała tych wszystkich zafałszowań z zemsty za publikowane tuż przed jej paszkwilem moje artykuły demaskujące antynarodowe i antykościelne publikacje "Wprost", w tym szefa Kani red. naczelnego "Wprost" Stanisława Janeckiego.
Przypomnijmy fakty. W lipcu
2007 r. na lamach tygodnika "Wprost", redagowanego przez S.
Janeckiego,ukazały się atakujące Radio Maryja i O. Tadeusza
Rydzyka osławione "Taśmy Rydzyka". W odpowiedzi na nie
począwszy od 12 lipca 2007 r. opublikowałem na łamach "Naszego
Dziennika" sześć artykułów piętnujących antykatolicką i
antypatriotyczną publicystykę "Wprost". Trzy z nich były
poświęcone walce "Wprost" z Kościołem, a trzy atakom
"Wprost" na polski patriotyzm i polskie tradycje narodowe.
Najczarniejszym negatywnym "bohaterem" moich tekstów był
ówczesny redaktor naczelny "Wprost" Stanisław Janecki. W
tej sytuacji wyraźnie widać przyczyny podjętego we "Wprost"
wkrótce po moich artykułach niezwykle oszczerczego ataku przeciwko
mnie.
Już 16 września 2007 na
łamach "Wprost" ukazał się paszkwilancki tekst Doroty
Kani na mój temat pt. "Agent u Rydzyka". Z tekstu
dowiadujemy się, że SB zarejestrowała mnie w 1970 r. jako kontakt
operacyjny. Jak wiadomo można było kogoś zarejestrować jako tzw.
kontakt operacyjny bez jego jakiejkolwiek wiedzy. Sam nigdy nie
wiedziałem o takim zarejestrowaniu mojej osoby, nie podpisywałem
też żadnego zobowiązania o współpracy z SB. Nie jest możliwe
znalezienie takiego zobowiązania z mojej strony, bo go nigdy nie
było. Nawet zastępca naczelnego "Wprost" Grzegorz
Pawelczyk przyznał w rozmowie z dziennikarzem "Rzeczypospolitej"
(nr z 10 września 2007 r., że:
"W
dokumentach zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej nie ma
zobowiązania do współpracy" (mojego-JRN). Nie ma też
dowodów jakichkolwiek świadczeń dla mnie z tej okazji, bo ich nie
było i być nie mogło. W wydanej w 2009 r. książce IPN: "Marzec
1968 w dokumentach MSW Kronika wydarzeń część I", s.39
znajdujemy adnotację: "Wg. zachowanych dokumentów SB miał być
zarejestrowany przez Wydział II Departamentu III MSW jako KO ps.
"Tadeusz" (1970), w trakcie kilku rozmów z nim "nie
uzyskano informacji mających wartość operacyjną"
(1970-1971). (Podkr. - JRN). Zapytuję więc, na jakiej zasadzie
D. Kania nazwała mnie "agentem", jeśli nie uzyskano ode
mnie żadnych informacji mających wartość operacyjną ".
Na s. 34 akt IPN (BU OO
1043)1742) czytamy notatkę na mój temat z dnia 27 stycznia 1972 r.:
"z rozmowy tej jak i z dalszych z nim spotkań nie uzyskano
informacji mających znaczenie operacyjne". Kania tę tak
niewygodną dla jej celów informację MSW całkowicie przemilczała.
Na s. 60 wspomnianych akt
czytamy notatkę na mój temat z dnia 30 października 1975 r.:
"odbyto z nim kilka spotkań, w czasie, których nie przekazał
opracowania na temat trockizmu i innych istotnych informacji". I
tę informację MSW Kania całkowicie przemilczała.
Na s. 9 wspomnianych akt
czytamy o mnie notatkę informacyjną z 17 maja 1978 - wg. powodu d.
elimin. -brak możliw. operac.
Artykuł Kani we "Wprost"
zaczynał się od ordynarnego kłamstwa i kończył się ordynarnym
kłamstwem Pierwsze zdanie tekstu Kani na mój temat we "Wprost"
brzmiało: "Zaciekle bronił abp. Stanisława Wielgusa,
oskarżanego o współpracę z SB". Otóż nigdy zaciekle
nie broniłem abp. S. Wielgusa, nie pisałem w ogóle nic na ten
temat. Skąd wzięła D. Kania to kłamstwo?
Końcowe dwa zdania tekstu
Kani na mój temat brzmiały: "W mediach o. Tadeusza Rydzyka
zasłynął żarliwą obroną agentów komunistycznej bezpieki m. in.
abp. Stanisława Wielgusa. Znajdujące się w archiwach IPN materiały
w dużej mierze tłumaczą jego postawę". Pytanie, skąd
Kania wytrzasnęła swe kolejne kłamstwo o mojej "żarliwej
obronie agentów komunistycznej bezpieki". Niech da, choć
jeden przykład takiej mojej postawy. Można dowiedzieć się za to
czegoś wręcz przeciwnego- to ja w swoim czasie zainicjowałem wśród
intelektualnych środowisk radiomaryjnych list w obronie IPN- u, na
rzecz lustracji. Piętnując paszkwil Kani w tekście "Podłe
oszczerstwa "Wprost" ("Nasz Dziennik" z 12
września 2007) przypomniałem: "To ja opracowałem
publikowany przed pół rokiem na łamach "Naszego Dziennika"
list otwarty domagający się gruntownej lustracji, dekomunizacji i
dezubekizacji oraz pozbawienia wysokich emerytur wszystkich
splamionych udziałem w prześladowaniach politycznych doby PRL, od
oficerów UB po sędziów i prokuratorów".
Gdy IPN został zaatakowany
przez kręgi oficjalne, wystąpiłem w Radiu Maryja ze zdecydowaną
obroną IPN-u. D. Kania pisze: "Rok później (tj. w 1971 r.-
JRN) (...) Nowak sam się zgłosił do SB i wyraził chęć
współpracy na terenie Węgier". Skąd D. Kania wytrzasnęła
to kolejne kłamstwo o tym, że sam zgłosiłem się do SB, gdzie ma
jakikolwiek dokument na ten temat powstały w jej tak płodnej w
kłamstwa chorej wyobraźni?
Pytam, po co miałbym mieć
chęć współpracowania z SB, gdy byłem jako naukowiec wręcz
fanatycznym "pracusiem" i właśnie w latach 1970-1971
równocześnie przygotowywałem do obrony doktorat (pierwszy w PISM)
588-stronnicowy o Węgrzech, książkę "Węgry 1939-1969"
(ok.200 stron) i książkę o Hiszpanii od 1939 r. (340 stron). Obie
te książki wyszły w 1972 roku. Dodajmy do tego artykuły, m.in.
skonfiskowany przez cenzurę w 1971 r. w "Polityce"
30-stronnicowy artykuł o Albanii. W ciągu dwóch lat: 1970-1971
napisałem, więc minimum 1158 stron. I w takiej sytuacji, tak wiele
pisząc i przygotowując się na dodatek do tak ważnej dla naukowca
sprawy jak obrona pracy doktorskiej (broniłem ją w lutym 1972 r.),
miałem jeszcze ochotniczo zgłosić się do współpracy z SB! Tylko
absolutny bęcwał mógłby uwierzyć w oszczerstwa tego typu.
Zapytam dalej, co robiłem w
ramach swej rzekomej współpracy z SB, na kogo donosiłem? Proszę
podać fakty, konkrety, których nie można podać, bo takiej
współpracy nigdy nie było. Wręcz przeciwnie, to ja byłem przez
wiele lat inwigilowany, osaczany, cenzurowany, blokowany w karierze
zawodowej, blokowany przy próbach wyjazdu na Zachód. Jeszcze 19
kwietnia 1979 r. Urząd miasta stołecznego Warszawy odrzucił mój
wniosek o przyznanie mi dewiz na wyjazd do Francji i do grudnia 1980
r. nie wyjechałem na Zachód. Mieszkanie w bloku (M3) otrzymałem
zaś dopiero w 1978 r., a więc w 7 lat po zaczęciu rzekomej
współpracy z SB.
W paszkwilu Kani można
znaleźć uwagi tylko o dwóch mało skądinąd ważnych
informacjach, jakie rzekomo przekazałem SB. Pierwsza, że
przekazałem jakoby SB informację, że 14-19 grudnia 1970 r.
przebywałem w Baranowie Sandomierskim jako tłumacz spotkania
polsko-węgierskiego. Była to rzeczywiście niezwykle cenna
informacja wywiadowcza, godna Klossa i Maty Hari! Przecież ja
tłumaczyłem w Baranowie na polecenie dyrektora PISM R. Frelka, a ze
strony PISM uczestniczyła w rozmowach część osób ideologicznego
Zakładu PISM- tzw. Wschód- Zachód, powiązanego z MSW. Tak, że
każda z osób z tego Zakładu mogła "donieść" cenne
odkrycie, że byłem tam tłumaczem! Drugą informacją miało być
jakoby to, że informowałem także o sytuacji w MSZ, w którym
"oczekuje się zmian kadrowych". Znów nadzwyczaj cenna
informacja wywiadowcza - że po buncie robotników z Wybrzeża w
MSZ-cie "oczekuje się zmian kadrowych". Przecież było to
niebywale sensacyjne wręcz odkrycie, na wagę złota, którym na
pewno esbecy mi płacili. Co najlepsze w tym przypadku D. Kania
"twórczo rozwinęła" fałszując informacje zawarte w
notatce SB z 21 grudnia 1970 r. esbek pisał tam o moich uwagach na
temat sytuacji w PISM. Kania zmieniła to na sytuację w MSZ.(!) I
dodała, że esbek zlecił mi zdobycie informacji odnośnie
wypowiedzi pracowników w sprawie planowanych zmian w MSZ i zwrócenie
uwagi na negatywne postawy w resorcie oraz w PISM". Otóż w
notatce esbeka nie ma żadnego zdania o MSZ, jest tylko mowa o
PISM-ie. Jak ocenić dokonane przez Kanię dopisanie nieistniejących
rzeczy do urzędowego bądź, co bądź dokumentu z archiwów IPN -u?
Prawdziwą groteską było sugerowanie przez Kanię, że mnie
pracownikowi PISM, bez reszty zanurzonemu w pracy naukowej powierzono
tropienie "negatywnych postaw w resorcie" (MSZ) Ja miałem
je tropić w sytuacji, gdy w samym MSZ były setki agentów, można
powiedzieć, że siedział agent przy agencie. Co zabawniejsze tego
typu informacje miałem zbierać ja, zanurzony bez reszty w pracy i
znający może 4-5 osób w MSZ-cie. Przecież ja miałem mniej
znajomości i wiedzy o układach w MSZ-cie niż 90 proc. innych
pracowników naukowych PISM-u. Przecież w naszym Instytucie aż
roiło się od różnych synów, zięciów i innych pociotków
luminarzy PRL-u, którzy MSZ dużo lepiej znali ode mnie. A jeśli
chodzi o sam PISM (Polski Instytut Spraw Międzynarodowych) nie ma,
bo nie może być żadnej mojej notatki atakującej jakiekolwiek
"negatywne politycznie postawy" w PISM-ie, czy poszczególne
osoby. Nie było takich notatek, bo przeczyłoby to moim ideałom,
nie było, choć mam łatwość pisania. Jakże, więc sam według
Kani ochotniczo zgłosiłem się w 1971 r. do SB i nic nie robiłem,
by gorliwie wypełniać nową rolę. Parokrotnie Kania cytowała
różne materiały SB sugerujące operacyjne wykorzystanie mojej
osoby (w 1974 i w 1976 r.), tyle, że nie dała żadnego
najmniejszego nawet dowodu na to, że byłem gotów w tym
uczestniczyć. Ciekawe, co wynikło dla MSW z przeprowadzanych ze mną
rozmów, poza tym, że nie przyniosły żadnych, ale to żadnych
informacji "mających wartość operacyjną". Na pewno
pracownicy MSW mocno "dokształcili się" na temat Węgier,
stosunków węgiersko-niemieckich i literatury węgierskiej, którymi
ich przynudzałem. Kania o tym nic nie pisze w swym paszkwilu, więc
przypomnę za notatką MSW z 7 lutego 1970 r. Esbek pisał o mnie:
"Zapytany, czym aktualnie zajmuje się w Polskim Instytucie
Spraw Międzynarodowych, odrzekł, że (...) prowadzi badania
stosunków węgiersko-niemieckich (...) JR Nowak w rozmowie na
tematy zawodowe był bardzo wylewny, w sposób szczegółowy i
drobiazgowo potrafi scharakteryzować zakres wykonywanej pracy
(...) Jest bardzo rozmowny, posiada łatwość nawiązywania
rozmowy. Najbardziej odpowiada mu temat zagadnień historii, a
zwłaszcza stosunków węgiersko-niemieckich oraz literatury
węgierskiej".
D. Kania jako "lustratorka"
okazała się bardzo niechlujna w swych zapisach. Np. informując o
donosie na mnie ze stronny jakiegoś Greka podała, że informacja na
ten temat dotarła w październiku 1972 - w rzeczywistości donos na
mnie omawiany był w notatce z 18 listopada 1974 r., a więc w ponad
2 lata później. Samo przytoczenie tego donosu jest kolejnym
przykładem złej woli D. Kani, która chętnie przytacza przeciw
mnie oszczerstwa na temat moich rzekomych związków z marginesem
społecznym, by mnie lepiej pogrążyć. Przytacza, co następuje:
"Nowak, pracownik jednej z polskich placówek w Budapeszcie,
jest powiązany z marginesem społecznym, trudni się handlem walutą
i posiada dwa samochody". Na ten temat wyszło z ambasady w
dniu 8 grudnia 1974 r. sprostowanie pracownika o pseudonimie Drop.
Zacytowała z niego tylko stwierdzenia: "Odnoszę wrażenie,
że inspiratorem tego typu informacji mogą być środowiska
syjonistyczne z Polski lub Węgier (...) ponieważ (...) dr
Nowak jest bardzo wrażliwy na wszelkie przejawy kosmopolityzmu
żydowskiego". Równocześnie Kania pominęła samą istotę
tego sprostowania, tak, że w czytelniku mogła utrzymać się
sugestia, że Nowak miał związki z marginesem społecznym i
handlował walutą. Drop pisał: "Zarzut postawiony w
zapytaniu absolutnie nie pasował do osoby dr. J. R. Nowaka (...)
1)
Dr J. R. Nowak nie posiadał żadnego samochodu osobowego, nie ma
prawa do prowadzenia samochodu i nie posiada żadnego zainteresowania
do samochodów. Jest antytalentem w sprawach motoryzacyjnych.
2)
Postawiony jest zarzut, że utrzymywał szerokie kontakty z
marginesem społecznym(...) Dr J. R. Nowak utrzymywał bardzo
rozległe kontakty w środowiskach twórczych.(...)Można
śmiało stwierdzić, że wszyscy razem wzięci pracownicy ambasady
nie maja tyle kontaktów, co on jeden utrzymywał. (...)
Dorobkiem wyniesionym z Budapesztu przez Dr J.R,. Nowaka były
książki, na co przeznaczył prawie wszystkie swoje oszczędności".
Jakie mogły być
hipotetyczne motywy mojej rzekomej współpracy z SB?
Jednym z hipotetycznych
motywów mogło być zastraszenie mnie przez SB groźbą wyrzucenia z
pracy w PISM- ie. Na ten temat nie ma jednak żadnych informacji w
aktach IPN -u. O tym, ze taka groźba nie byłaby zaś skuteczna
wobec mnie świadczy wcześniejszy fakt z 1969 r. Wystąpiłem
wówczas bardzo stanowczo jako świadek obrony na procesie Antka
Zambrowskiego, choć w ówczesnej sytuacji mogło to zakończyć się
moim wyrzuceniem z PISM-u. Mam w swym archiwum oświadczenie A.
Zambrowskiego, wyrażające podziękowanie za ówczesne moje
zachowanie w sądzie, dowodzące mojej odwagi.
Być może oszczercy będą
tłumaczyli moją rzekomą współpracę z SB chęcią wyjazdu na
placówkę dyplomatyczną do Węgier. Tyle, że z taką propozycją
wystąpił znający moje prace o Węgrzech ambasador w Budapeszcie T.
Hanuszek, a gorąco poparł ją ówczesny dyrektor Polskiego
Instytutu Spraw Międzynarodowych, w którym pracowałem. Wyjechałem
tam 9 miesięcy później niż mi proponowali, gdyż chciałem
najpierw obronić doktorat. Jakby mi tak zależało na pracy na
placówce za wszelka cenę, to przecież robiłbym wszystko, aby
utrzymać się na niej do końca przez cały 4-letni, typowy okres
pracy dyplomatycznej. A ja , jak na złość, zrobiłem wielki psikus
ambasadzie i MSZ, juz po dwóch latach, zgłaszając wniosek o
odejście z ambasady (Wyjechałem po 2 latach i 4 miesiącach pracy
zamiast przewidywanego terminu 4 lat). Porzuciłem piękne 4-pokojowe
mieszkanie, wynajmowane przez ambasadę na Górze Gellerta, by dalej
przez 4 lata, do 1979 roku, wynajmować różne mieszkania w
Warszawie. Porzuciłem dobrze opłacaną wówczas pracę w
ambasadzie, by powrócić do dużo gorzej opłacanej pracy pracownika
naukowego. Miałem po prostu już szczerze dość sytuacji, gdy moje
notatki, pokazujące realia o Węgrzech (m. in. siłę tamtejszego
komunistycznego antypolonizmu w książkach i prasie, nagłaśniania
najgłupszych dogmatycznych stereotypów o "faszystowskiej II
RP") były blokowane przez szefa po maturze. (Ja już wówczas
byłem po doktoracie). Miałem również dość takiej sytuacji, gdy
okazało się, że w całej ambasadzie w Budapeszcie na 14
pracowników miało być zaledwie dwóch specjalistów znających
język węgierski, w tym ja. Bo nawet na attaché prasowego w stopniu
radcy przysłano jakiegoś partyjniaka z Ruchu Obrońców Pokoju,
niemającego pojęcia o węgierskim. Attaché prasowy bez znajomości
języka – oto, jakie były szokujące realia ambasady w
Budapeszcie, które mnie szczerze zmierziły!
Gdybym był agentem, jak
insynuuje Kania?!
Gdybym współpracował z SB
jak insynuuje Kania, to na pewno zachowywałbym się diametralnie
odmiennie po 1989r. Nie należałbym do najbardziej konsekwentnych
krytyków "grubej kreski", nie występowałbym ciągle
(jest na to dość przykładów) od 1989 r. na rzecz gruntownych
rozliczeń z komunizmem i lustracji. Przecież bardzo łatwo
opublikowano by wtedy różne kwity na mój temat, tak jak zrobiono
wobec doradcy J. Olszewskiego - Zdzisława Najdera o ksywie
"Zapalniczka".
Wśród innych fałszów D.
Kani na mój temat znalazło się m. in. podle kłamstwo, iż" W
czasach Jerzego Urbana próbowałem zostać wiceszefem Komitetu ds.
Radia i Telewizji". Istnieje dość dowodów na to, że z J.
Urbanem szczerze nie znosiliśmy się przynajmniej od 1970r., gdy
musiał przeprosić mnie w "Polityce za splagiatowanie szeregu
informacji o Węgrzech w jego artykule "Moda na bratanka".
W grudniu 1981 r. na Forum Dziennikarzy na Foksal bardzo ostro
skrytykowałem Urbana za jego kłamstwa propagandowe. W 1988 r.
cenzura zatrzymała mój tekst w "Konfrontacjach", głównie
z powodu zdania krytycznego o Urbanie. Sam Urban zwierza sie w jednej
z książek, że wystąpił przeciwno mnie zakulisowo w związku z
moimi atakami na antypolski paszkwil György Spiró. Jak można w
ogóle insynuować, ze chciałem współpracować z Urbanem, który
był zawsze dla mnie symbolem antypolonizmu?! Faktem jest natomiast,
że starałem się na zlecenie przewodniczącego SD J. Jóźwiaka w
rozmowie z A. Drawiczem, a nie Urbanem, o stanowisko wiceszefa
Telewizji i Radia dla p. Leśniaka, b. członka władz SD. Zasadnicza
różnica, jak widać.
Świadome zafałszowanie
wymowy moich akt w IPN-ie przez Dorotę Kanię zdyskwalifikowało ją
moralnie jako dziennikarkę i jako człowieka, zhańbiło jej
profesję. Swymi fałszami przyniosła niewymierne szkody obrazowi
mojej osoby na forum publicznym. Wystarczy przytoczyć fakt, że w
moim życiorysie w Wikipedii przytoczono wyłącznie dane
zafałszowane przez Kanię (twierdzenie, że miałem m.in. informować
o sytuacji w MSZ-cie)., nie przytaczając mojej drukowanej w "Naszym
Dzienniku" polemiki z jej oszczerstwami. Fałszerkę powinna
spotkać odpowiednia kara za jej kłamstwa. Casus Kani dowodzi, że w
IPN-ie powinny być wprowadzone przepisy odpowiednio karzące
świadome publiczne zafałszowywanie wymowy tamtejszych akt na szkodę
jakichkolwiek osób.
Warszawa, dn. 23 I 2014 r.
Piewca towarzysza Kadara oskara na prawo i lewo. Teraz sam musi sie tłumaczyć.
OdpowiedzUsuńA Kania TW Pożyczka powinna opowiedzieć skad 600 telefonow miedzą nią i Dohnalami.