(Fragmenty
z pamiętników „Wichry życia”)
Pewną
możliwość politycznego wyżycia się pod koniec bardzo nudnych lat
70-tych zapewniał udział w nazbyt rzadkich, niestety, dyskusjach
tzw. konserwatorium „Doświadczenie i przyszłość” (DiP-u),
zorganizowanym przez Stefana Bratkowskiego. Prezes Stowarzyszenia
Dziennikarzy Polskich (SDP) nadal bardzo mnie hołubił,
entuzjastycznie oceniał moje działania dla popularyzowania reformy
węgierskiej (Po 1989 r. diametralnie rozeszły się nasze drogi). Od
1979 r. Bratkowski realizował świetny pomysł konserwatorium
„Doświadczenie i przyszłość”, do którego wciągnął ze 100
liczących się osób z różnych środowisk. Konserwatorium
przygotowywało raporty o różnych „chorych” sprawach ówczesnej
Polski. W naszej sytuacji, po wybuchu „Solidarności”,
„Doświadczenie i Przyszłość” jakby straciła swą rację
bytu. Bratkowski dobrał do niego bowiem zbyt wielu partyjnych
kunktatorów, którzy wyraźnie bali się buntowniczej „S”. Dość
niemądre było też szukanie przez Bartkowskiego protektoratu M.F.
Rakowskiego. W rezultacie wszystkich tych błędów, w końcu
„konserwatorium” wyraźnie „siadło”.
Jak
niedobry i przypadkowy był dobór ludzi do DiP-u, najlepiej świadczy
wciągnięcie do niego ekonomisty profesora W. Herrera, wicedyrektora
Instytutu Planowania, człowieka o bardzo nieciekawej przeszłości.
Przyznaję, że początkowo bardzo cieszyłem się z poznania tego
wielce rozmownego naukowca. Poznałem go latem 1981 roku, właśnie
podczas jakiegoś tłumniejszego ze brania wspomnianego
konserwatorium „Doświadczenie i Przyszłość”. Bardzo podobało
mi się wystąpienie Herrera w dyskusji. W tym czasie byliśmy
wszyscy pełni optymizmu co do szans Polski (ropa w Karlinie, etc.).
A tymczasem prof. Herrer zmroził nas chłodnym realizmem,
ostrzegając: „Nasze nieszczęścia gospodarcze dopiero się
rozkręcają”. Herrer mieszkał na Dolnym Mokotowie , dosłownie
kilkaset metrów ode mnie. W ciągu kilku lat od 1981 r. odwiedzałem
go z dziesięć razy. Jako znany autorytet w sprawach ekonomii, był
dla mnie szczególnie interesującym partnerem dyskusji. W moich
badaniach instytutowych na temat Węgier po 1956 r. coraz więcej
miejsca poświeciłem węgierskiej reformie gospodarczej, a Herrerowi
wyraźnie odpowiadały węgierskie rozwiązania. Korzystałem ze
spotkań z Herrerem dla przetestowania różnych problemów
gospodarki węgierskiej w porównaniu z Polską. Któregoś dnia
klimat naszych spotkań zakłócił jednak spór, który po paru
godzinach dyskusji mocno się zaostrzył. Poszło nie o gospodarkę,
a o ocenę polskiego stalinizmu. Profesor Herrer, taki zdawałoby się
„realista” zaczął mnie przekonywać, że w Polsce stalinizm był
w istocie bardzo łagodny, „kaszka z mlekiem”, jak mawia Michnik.
Gdzie indziej, twierdził Herrer, stalinizm był okrutny – w Rosji,
na Węgrzech, Czechosłowacji, Rumunii czy w Albanii! W Polsce
natomiast było dużo łagodniej, bo przecież nie stracono Gomułki,
a Prymasa Polski nie aresztowano aż do jesieni 1953 r., w
odróżnieniu od innych krajów socjalistycznych, gdzie zastosowano
okrutne represje wobec Kościoła już w latach 1948-1950. W Polsce
nie zrobiono kolektywizacji, tak jak w innych krajach. Ja na to
przypomniałem, że w kraju o tak wyniszczonej w czasie wojny
inteligencji, jak nigdzie indziej w Europie, i tak represje były
szokująco bezwzględne. Przypominałem, jak okrutnie zmiażdżono
AK, począwszy od posłania \tysięcy AK-owców na „białe
niedźwiedzie” do łagrów. W 1944 roku, poprzez zdradzieckie
aresztowania 16-tki przywódców Podziemia w Pruszkowie w 1945 r., po
liczne skrytobójcze mordy na PSL-owcach, działalność Bermana,
Fejgina czy Brystygierowej, sądowe mordy na oficerach, zabójstwo
gen. Fieldorfa, etc. Dyskusja zaogniała się, a co ciekawe, nawet
żona prof. Herrera miejscami wspierała moje argumenty. Rozstaliśmy
się po tym sporze bez jakiegokolwiek zbliżenia stanowisk. Czułem
nawet wielki niesmak i rozgoryczenie, nie rozumiejąc, dlaczego prof.
Herrer, taki realista w sprawach gospodarczych, spiera się przy
takich bezsensownych brechtach, wybielających stalinizm w Polsce.
Zaledwie
w pół roku później wszystko zrozumiałem. Trafiła mi do rąk,
wydana przez podziemie książeczka „Więźniowie polityczni w
Polsce 1945-1956” Czesława Leopolda i Krzysztofa Lechickiego. Z
książeczki tej dowiedziałem się, że mój wielce „dobroduszny i
nobliwy” rozmówca sam był aktywnym uczestnikiem stalinizmu w
Polsce, i to w jego zbrodniczej formie. Autorzy książeczki pisali
na s. 13: „Jednym z najwybitniejszych naczelników wydziałów (w
Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego – JRN) był major Wiktor
Herrer, absolwent ekonomii w Tbilisi, późniejszy profesor i
wicedyrektor Instytutu Planowania przy Radzie Ministrów. Prowadził
on często śledztwa osobiście”. Kilka stron wcześniej autorzy
pisali o tymże Herrerze: „Ilustracją tego uczucia nienawiści
funkcjonariuszy UBP żydowskiego pochodzenia do „narodowców’,
może być oświadczenie majora bezpieki Wiktora Herrera, naczelnika
wydziału w MBP (Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego – JRN),
który z pasją mówił: „Zadaniem naszym jest nie tylko zniszczyć
was fizycznie, ale my musimy zniszczyć was moralnie w oczach
społeczeństwa”.
Później,
już w latach 90-tych, dowiedziałem się, że mój „dobroduszny”
rozmówca profesor Herrer doszedł w Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego aż do rangi podpułkownika i zasłużył się
prowadzeniem odpowiednio sfabrykowanych śledztw przeciw AK-owcom. To
właśnie on prowadził osławione śledztwo przeciwko jednemu z
bohaterów książki „Zośka i Parasol” Aleksandra Kamińskiego,
Jankowi Rodowiczowi („Anodzie”), niedawno pośmiertnie
odznaczonego Orderem Orła Białego. Janek Rodowicz („Anoda”)
należał do największych bohaterów Szarych Szeregów w dobie
wojny. Po wojnie, po tylu latach narażania się, w ciągłym
zagrożeniu życia, wycofał się z konspiracji i zaczął studia na
Politechnice na Wydziale Architektury. Chciał pójść drogą ojca,
też profesora Politechniki, nie mieszając się już do żadnej
konspiracji. UB nie chciało w to jednak uwierzyć. Bezpieczniacy
typu Herrera uważali, że jeżeli ktoś , tak jak „Anoda” był
bohaterem w czasie wojny przeciw Niemcom, to może nagle zechcieć
znów być bohaterem przeciw Sowietom i UB. Postanowili więc go
„zakliuczit dla połnoj jasnsti”. I zrobili to w dość
szczególnie wybranym dniu, który dla nas, chrześcijan, jest czasem
największych nadziei – w Wigilie Bożego Narodzenia 1948 r. Była
to stara metoda komusza, uderzać najboleśniej w dni najświętsze
dla Polaków – chrześcijan. Przypomnę, że generała Leopolda
Okulickiego zamordowano na Łubiance w Wigilię Bożego Narodzenia
1946 r.
„Anodę”
aresztowano w Wigilię Bożego Narodzenia 1948 r., a Herrer tak
„sprawnie” prowadził śledztwo, że „Anoda” zginął już 7
stycznia 1949 r. Rzekomo miał wyskoczyć oknem z IV piętra
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wykorzystał w tym celu
rzekomo to, że okno było jakoby otwarte – w srogą zimę w
styczniu 1949 r. na IV piętrze. Pojawiały się zeznania
współwięźniów, dowodzące tego, że to ubecy zamordowano
„Anodę”. Dwukrotnie wznawiano śledztwo w tej sprawie w latach
90-tych, przesłuchując m.in. Herrera, bez rezultatu. (Por. szerzej
mój tekst o zamordowaniu „Anody” w książce „Zbrodnie UB”,
Warszawa 2001, s. 29-30). Pisał o tej sprawie w obszernym artykule
nawet dziennikarz „Wyborczej”, Paweł Smoliński, nie podając
jednak nazwiska Herrera, a wymieniając tylko jego inicjały i
podając, że chodzi o naukowca i autora licznych prac ekonomicznych.
Dla
mnie z całej tej sprawy pozostał pewien morał, oparty także na
licznych innych sprawach (vide np. casus brata A. Michnika –
Stefana Michnika, mordercy sądowego). Jeżeli ktoś stara się także
dziś wybielać zbrodniarzy stalinowskich w Polsce, to w 99
procentach albo sam uczestniczył w zbrodniczych praktykach
stalinowskich, albo należy do rodziny kata, tak jak A. Michnik.
Dzięki serdeczne -za ten i pozostałe teksty.Są rewelacyjne, ciekawe -i potrzebne jak tlen w duszącej się PL. Zwłaszcza najważniejsze są konkrety nt błędów obecn.rządów. Np katastrofa w dziale mediów.
OdpowiedzUsuńSzC Boże Autorowi i Patriotom -