Z przerażeniem przeczytałem
niedawno na swoistej giełdzie nazwisk w prasie, że Kazimierz M.
Ujazdowski znajduje się wśród trzech osób sugerowanych na
ministra spraw zagranicznych RP w przyszłym rządzie PiS-u (obok R.
Legutki i W.Waszczykowskiego). Osobiście uważam zwłaszcza na tle
tak dobrego kandydata jak europoseł Ryszard Legutko, że Ujazdowski
nie ma odpowiednich kwalifikacji akurat na tę tak ważną funkcję,
bo jest zbyt miękki. Polska znajduje się dziś w bardzo trudnej
sytuacji w Europie, gdzie wyraźnie dominuje prawo silniejszego, a
niektóre państwa zachowują się jak niczym nieposkromieni
drapieżnicy. W tej sytuacji miękkość Ujazdowskiego nie jest
dobrą rękojmią, choćby wobec Niemiec, Przytoczę tu jeden aż
nadto wymowny przykład, gdy w sprawach polsko-niemieckich Ujazdowski
jeszcze jako minister kultury i dziedzictwa narodowego zachował się
zbyt ustępliwie ze szkodą dla polskiej tradycji i polskich
narodowych interesów.
Jak K. M. Ujazdowski
poparł przywrócenie pruskiej nazwy, upamiętniającej m.in.
zwycięstwo Prus nad wojskami ks. Józefa Poniatowskiego
Chodzi o sprawę z 2007
roku, gdy włodarz Wrocławia prezydent Rafał Dutkiewicz wraz z
ministrem Ujazdowskim skutecznie poparli projekt zmiany nazwy
największej hali widowiskowej Wrocławia- tzw. Hali Ludowej (nazwa
od 1945 r.) na starą pruską nazwę Hala Stulecia, pochodzącą z
1913 roku. Pretekstem do przywrócenia starej pruskiej nazwy Hali
Ludowej stała się sugestia paryskiego biura UNESCO, gdzie
składano wniosek o wprowadzenie tej Halę światowego dziedzictwa
UNESCO. W biurze UNESCO sugerowano przywrócenie starej nazwy hali
jako dużo lepiej znanej
za granicą
Pomysł błyskawicznie znalazł entuzjastycznych promotorów w
proniemieckich środowiskach Wrocławia,. Rej wśród nich wodziła
znana z germanofilstwa dziennikarka lokalnej edycji „Gazety
Wyborczej” – Beata Maciejewska, głosząc już w tytule jednego z
tekstów: „Ta Hala powinna być Stulecia”. Przypomnijmy, że
nazwę Hali Stulecia nadano Hali w momencie oddania jej do
użytkowania w 1913 r. na cześć zwycięstwa wojsk pruskich w bitwie
pod Lipskiem. Uroczystości nadania nazwy były bardzo mocno
celebrowane przez pruskich militarystów (było to wszak zaledwie na
rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej (z udziałem następcy
tronu cesarstwa Niemiec Kronprintza Fryderyka Wilhelma Wiktora).
Świętowanie
pruskiego zwycięstwa przez Prusaków budzi odmienne, zupełnie nie
świąteczne, asocjacje wśród Polaków. Dla nas Polaków bowiem
bitwa pod Lipskiem oznaczała ostateczną zagładę armii polskiej,
walczącej u boku Napoleona i śmierć jej dowódcy bohaterskiego
księcia Józefa Poniatowskiego. Zginął on wówczas od ran, tonąc
w odmętach Elstery i wypowiadając słynne ostatnie słowa: „Bóg
mi powierzył honor Polaków”. Klęska
wojsk polskich obok francuskich w bitwie pod Lipskiem oznaczała
zarazem kolejne zniweczenie niepodległościowych nadziei i
pogrążenie się w tym silniejszej niewoli pod jarzmem rozbiorców,
w tym właśnie hohenzollernowskich Prus. Przywrócenie starej
pruskiej nazwy, upamiętniającej stulecie pruskiego triumfu w bitwie
pod Lipskiem oznaczało akurat dziś w polskim Wrocławiu swego
rodzaju masochizm narodowy – pogodzenie się z nazwą
upamiętniającą triumf naszych wrogów i wpadnięcie Polaków w
długą beznadziejną niewolę.
Nic
dziwnego w tej sytuacji, że projekt przywrócenia starej pruskiej
nazwy wywołał gorące protesty ze strony polskich środowisk
patriotycznych we Wrocławiu. Jednym z najdonośniej protestujących
był ówczesny wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk,
stwierdzając m.in.: „Nie podoba mi się ta nazwa (…) Przypomina
o klęsce Napoleona, która okazała się także klęską Polaków(…)
Wrocław jest teraz polskim miastem i naszą, nie niemiecką
historię, musimy przede wszystkim upamiętniać”.. Wojewoda K.
Grzelczyk nie przyjechał później zresztą na uroczystości
udekorowania Halik tabliczką UNESCO z nazwą Hali
Stulecia. Szczególnie przekonywująco
zabrzmiały argumenty przeciw nazwie Hali Stulecia w świetnym
artykule Piotra Semki „Wywoływanie pruskich duchów’,
publikowanym w ‘Rzeczypospolitej” z 9 czerwca 2007 r. Semka pisał
m.in.: „Wiele wskazuje, ze niepostrzeżenie odbywa się swoista
amnestia pamięci dla symboliki prusackiej (…) Dlaczego w polskim
Wrocławiu mamy wskrzeszać nazwę, przypominającą datę, która
dla Polski oznaczała zdradę Napoleona przez Prusy? Datę, która
była zapowiedzią klęski Księstwa Warszawskiego, zagłady armii
księcia Józefa Poniatowskiego ? Datę ponownego sojuszu Rosji i
Prus, dwóch najagresywniejszych mocarstw zaborczych?”
Wkrótce po tekście Semki
protesty przeciw Hali Stulecia zostały spacyfikowane przez wspólny
artykuł ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego
Kazimierza M. Ujazdowskiego i prezydenta Wrocławia Rafała
Dutkiewicza „Duch wrocławskiego patriotyzmu” („Rzeczpospolita”
z 18 czerwca 2007) – tekst jednoznacznie bagatelizujący wszelkie
zastrzeżenia wobec przywrócenia starej pruskiej nazwy. Postawie
Dutkiewicza nie ma co się dziwić. Od dawna jest on bowiem głównym
patronem coraz silniejszego germanofilstwa we Wrocławiu. (Por.
szerzej moją ponad 300 stronnicową książkę na ten temat:
„Pełzająca germanizacja Wrocławia”, wydaną w Warszawie w 2010
roku). Jak wytłumaczyć jednak tak ustępliwą wobec presji
germanofilskich w sprawie przywrócenia pruskiej nazwy postawę K. M.
Ujazdowskiego, ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego?
Jakże słuszną wydaje się w tej sprawie całkowicie odmienna od
Ujazdowskiego postawa ówczesnego wojewody dolnośląskiego
Krzysztofa Grzelczyka, który akcentował :”(…) Zmiany nazwy
wiążą się często z historią narodów. Tak dzieje się na całym
świecie, tak powstają narodowe dziedzictwa, które składają się
na wspólne dziedzictwo europejskie. Kultywowanie przez Polaków nazw
związanych akurat z pruskim militaryzmem z tak pojmowanym
dziedzictwem nie ma wiele wspólnego. Poprzez nazwę (…) oddajemy
hołd państwu pruskiemu (…) „ (Cyt. za artykułem P. Semki: Co
odzyskiwać z przeszłości, „Rzeczypospolita” z 23 czerwca
2007).
Nonsensowne
uogólnienia Ujazdowskiego o Węgrzech Orbána
Tak wyrozumiały dla
niemieckich tradycji historycznych kosztem polskiej pamięci
dziejowej „budyń” Ujazdowski zupełnie nie potrafi docenić
naszego najlepszego potencjalnego sojusznika w Europie Środkowej –
Węgier Orbána. Przypomnijmy, że 18 lutego 2015 r. Ujazdowski
zamieścił na internetowym portalu „w polityce” bardzo niemądry
tekst o Węgrzech pt. ”Fascynacja Orbánem była nieporozumieniem”.
Stwierdził tam m.in.: „Myśl o tym,
że można skopiować politykę Orbana w Polsce była od
początku niedorzecznością i świadczyła o
niesamodzielności intelektualnej. Węgry mają inne problemy i
interesy niż Polska, korzystają np. z efektywnej
protekcji Niemiec”. Tekst ten był wyrazem skrajnej
niedorzeczności i ignorancji p. Ujazdowskiego w odniesieniu do
sytuacji w Europie Środkowej. Węgry Orbána nie tylko nie
korzystały z protekcji Niemiec, lecz były obiektem ciągłych
ataków czołowych niemieckich polityków. Odsyłam w tej sprawie do
kilku stronnicowego rozdziałku : „Ataki na Orbána w Niemczech w
ostatnich latach” w mojej książce ‘Węgierska droga do
zwycięstwa” (Warszawa 2015, t. II, ss.161-164).Polecam również
źródłowy tekst świetnego znawcy problematyki niemieckiej prof.
Tadeusza Marczaka: Odwaga polityka, „Nasz Dziennik” z 28-29
września 2013 r. opisujący rozliczne przykłady ostrego karcenia
premiera Orbána w Niemczech. Cały drugi tom mojej wspomnianej
książki
poświęcony jest właśnie opisowi węgierskich rozwiązań, które
warto kopiować w Polsce. Nie uważam też, żebyśmy mieli inne
niż Węgry interesy w oporze przeciw dyktatowi paru
najsilniejszych państw w UE i niektórych brutalnych luminarzy Unii
typu Martina Schulza, nieprzypadkowo nazwanego kiedyś „kapo”
przez S. Berlusconiego. Tym bardziej zadziwia kolejne stwierdzenie
Ujazdowskiego – 27 sierpnia 2015 w wywiadzie „dla sieci” z 27
sierpnia 2015: „W
polityce
zagranicznej
nie widzę niestety punktów zbieżnych”.
Czy
mam przypominać tu choćby taki punkt zbieżny jak solidarny opór
państw grupy wyszehradzkiej wobec dyktatu Niemiec w sprawie
napływu emigrantów, z którego tak zdradziecko wyłamała się p.
Kopacz ?
Jednym z największych
atutów przyszłej zagranicznej polityki Polski za rządów PiS-u
może i powinno być umocnienie współdziałania państw grupy
wyszehradzkiej w imię obrony ich wspólnych narodowych interesów.
Czy taką politykę będzie mógł skutecznie realizować Kazimierz
M. Ujazdowski, polityk z tak wielkimi uprzedzeniami wobec premiera
Węgier Viktora Orbána i z taką ignorancją złożonych spraw
naszego regionu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz