))Zapraszamy na Oficjalną Stronę internetowa Jerzego Roberta Nowaka((

środa, 28 października 2015

Przypomnienie...

Przypomnienie: Co pisałem w wydanej w 2002 r. książce „Jak oszukano naród” o sfuszerowaniu "bilansu otwarcia” przez rząd Buzka.


  Sfuszerowany „bilans otwarcia”


    Jeszcze na szereg miesięcy przed powołaniem rządu Buzka na przeróżnych forum akcentowałem potrzebę dokonania przez przyszły rząd prawicowy prawdziwie gruntownego bilansu otwarcia-raportu o stanie państwa. By było jasne, z jak trudnej sytuacji się startuje, by można było mówić o rozmiarach szkód i zaniechań, wynikłych z poli­tyki dotąd rządzącej SLD.
Gdyby zrobiono taki uczciwy, głęboki bilans właśnie wtedy, po powstaniu rządu koalicyjnego AWS-UW w 1997 r., mianoby bardzo wiele argumentów, które przeszkodziłyby dzisiaj – w 2001 r. – obcią­żaniu rządów solidarnościowych całą winą za tak katastrofalny stan państwa. Trzeba było jednak chcieć! Premier Buzek i jego koledzy, zamiast prawdziwego, głębokiego raportu bilansującego stan pań­stwa, zaprezentowali przygotowany na odczepnego, aby zbyć „Bilans otwarcia”, który niczego faktycznego nie dokumentował, tonąc w rozlicznych powierzchownych ogólnikach. Przypomnę tu fachową ocenę tego pseudoraportu, dokonaną na łamach „Nowego Państwa” w tekście „Bilans niekompetencji” z 20 marca 1998 r. przez Marka Krukowskiego. Pisał on m.in.: Zawarta między AWS a UW umowa koali­cyjna zakładała sporządzenie do końca zeszłego roku „szczegółowego »bilansu otwarcia« – raportu o stanie państwa po czterech latach rządów SLD i PSL”.


Raport zapowiadano jako wysokiej rangi wydarzenie, polityczna bombę mają­cą wstrząsnąć Polską i pokazać obywatelom bezmiar zła wyrządzonego przez poprzednią koalicję, jak również towarzyszące jej działaniom świadome inten­cje uczynienia z Rzeczypospolitej „republiki kolesiów”. Bilans miał stanowić legitymację dla nowego gabinetu do podjęcia zarzuconych przez postpeerelow-skie ekipy rządzące niezbędnych, a przy tym znowu kosztownych reform. Miał gruntownie udokumentować wysuwane wcześniej pod adresem obozu postpeerelowskiego propagandowe zarzuty. Okazał się jednak dokumentem słabym. Niektóre fragmenty raportu porażają wprost banalnością (…).
W raporcie roi się od ogólnych danych, ale często nie ma ich tam, gdzie aż się o nie prosi, aby pokazać skalę kosztów zaniechań. Na przykład nie ma informacji, ile przez cztery lata budżet musiał wyłożyć na utrzymanie pań­stwowych molochów gospodarczych, ile wynosi zadłużenie przedsiębiorstw państwowych czy ile zapłaciliśmy za brak restrukturyzacji w górnictwie. Nie uzmysłowiono groźby krachu finansów publicznych, jaki nastąpi w niedale­kiej przyszłości wskutek nie przeprowadzenia reformy systemu emerytalnego.
Nie odniesiono się do kondycji średnich i drobnych przedsiębiorstw-nie otrzymaliśmy oceny, jak tamte cztery lata wpłynęły na szansę założenia czy utrzymania firm rodzinnych. Nie poświęcono nawet wzmianki patologiom naszego systemu bankowego i fiskalnego. Nie określono skali procederu wprowadzania koncesji, kontyngentów, subwencji czy ulg podatkowych dla wybranych podmiotów gospodarczych, tak jak nie oceniono poziomu monopo­lizacji gospodarki czy rozrostu biurokracji, a tym samym marnotrawienia publicznego grosza. Zabrakło informacji o rozmiarach szarej strefy, próby oceny, czy się ona przez ostatnie cztery lata rozszerzyła, czy też umocniła i z jakich powodów (…).Bilans otwarcia nie wszedł głębiej w istotę rzeczy, nie dotarł do jądra działania mechanizmów państwa. Nie pokuszono się o przedstawienie wpły­wu błędów, zaniechań i złych intencji postkomunistycznych gabinetów na kieszeń przeciętnego obywatela czy kondycję gospodarstw domowych. Podsumowując: z raportu nie wynika żadna rządowa wizja państwa ani to, co rząd zamierza zrobić. Poza tym, że ogólnie ma być lepiej.
Nazywając rządowy raport „propagandowym niewypałem”, Krukowski pisał dalej, że: Zamiast raportu o stanie państwa otrzymaliśmy kiepskie, pisane „na kolanie” wypracowanie (…). Raport powstawał m.in. na podstawie materiałów otrzymanych ze zdominowanych przez „czerwone kadry” ministerstw. Być może w tym kryje się jedna z przyczyn kiepskiego efektu końcowego, jeśli tak, to powinno to być sygnałem ostrzegawczym, że nadszedł najwyższy czas na gruntowne zmiany kadrowe, bo w przeciwnym razie niewiele da się osiągnąć.
  Lektura „Bilansu otwarcia” sprawia niewątpliwy zawód. Zapewne tym większy, im więcej dany czytelnik pokładał nadziei w gabinecie premiera Jerzego Buźka. Bilans, na tle innych poczynań rządu i koalicyjnych sił w parlamencie, rodzi dramatyczne pytanie, czy te nadzieje nie s} aby płonne. Czy przygotowywany przez ekipę Buźka bilans nie jest dowodem niekompe­tencji również obecnego rządu ? Wcześniej, jeszcze na parę tygodni przed felietonem Krakowskie­go, w „Nowym Państwie” z 5 marca 1999 r. równie ostro „zrecenzował” wspomniany „Bilans otwarcia” Paweł Siennicki, pisząc: Przygotowany przez służby informacyjne rządu „Bilans otwarcia” okazał się propa­gandowym ziewnięciem o małej wartości merytorycznej. To bardzo utrudniło politykę reform, które jawiły się nie jako konieczne, a wymyślone przez AWS-owskich i unijnych polityków. Dziś po czterech latach rządów AWS SLD-owcy mogą tym łatwiej zwalać na nią winy za całe zło we wszystkich dziedzinach. Tylko dla­tego, że kiedyś przez lenistwo nie przeprowadzono prawdziwie grun­townego „bilansu otwarcia”.


   Były to jedne z pierwszych, jakże wymownych i jakże słusznych -jak się okazało – alarmistycznych ostrzeżeń na temat zaniechań i nie-kompetencji rządu Jerzego Buźka. Przypomnijmy jednak, że ten uczciwy ton analizy działań i zaniechań rządu Buźka nie był niestety naśladowany w dużej części zbliżonych do „Solidarności” mediów. Czy trzeba przypominać, jak dalej w niektórych z tych mediów feto­wano – bez żadnych większych zasług – rząd Buźka, jak tego niewydarzonego premiera ogłaszano „Człowiekiem roku”, nazywano naj­lepszym z premierów, etc. etc. Może dziś wytłumaczą się niektórzy z najskrajniejszych pochlebców owych dni.


28 października 2015 r.

wtorek, 27 października 2015

Niezbędny jest gruntowny Bilans Otwarcia


    Uważam, że jednym z najważniejszych działań zwycięskiego PiS-u po objęciu rządów powinno być przeprowadzenie gruntownego Bilansu Otwarcia. Bilansu pokazującego szczegółowo stan wszystkich dziedzin państwa po ośmiu latach rządów PO, a zwłaszcza to, co jest najbardziej zdewastowane. W przeszłości parokrotnie występowałem na rzecz przeprowadzenia bilansu Otwarcia: w 1997 r. w związku z powstaniem AWS-owskiego rządu J. Buzka i w 2005 r. w związku z powstaniem PiS-owskego rządu pod kierownictwem tak niefortunnego K. Marcinkiewicza. Za każdym razem , pomimo obietnic, zamiast gruntownego Bilansu Otwarcia otrzymywaliśmy świstek papieru. Miało to swe fatalne skutki. Dość przypomnieć katastrofalną sytuacją w dziadzienie służby zdrowia pod koniec rządów SLD. Gdyby ją przedstawiono dokładnie na początku rządów Pis-u w 2005 r. jasna byłaby odpowiedzialność za ówczesne dramaty polskich pacjentów. Nie zrobiono tego, co niebywale ułatwiło późniejsze zrzucanie winy na PiS za sytuację w tej sferze, strajk pielęgniarek, itp. Tym razem nie można w żądnej mierze powtórzyć dawnego grzechu zaniechania i natychmiast należy się skupić na przygotowaniu pełnego bilansu defektów kraju i najważniejszych zagrożeń.

     Polacy powinni m.in. jak najszybciej dowiedzieć się o pełnych rozmiarach zadłużenia Polski i co spowodowało jego wzrost w ostatnich ośmiu latach, o szkodach wyrządzonych gospodarce, od przemysłu stoczniowego po węglowy. Powinno się pokazać całą katastrofę stanu polskiej armii, służby zdrowia, kultury i nauki, wyjątkowy w skali europejskiej rozrost biurokracji, niebywałą patologię wymiaru sprawiedliwości, rozmiary afer, popełnionych przez działaczy PO i PSL-u. Powinien być też przeprowadzony uczciwy bilans naszych stosunków z Unią Europejską, bez ukrywania, gdzie i w jaki sposób jesteśmy nabierani, i jakie mamy szanse wyjścia. Należy też przedstawić pełny bilans zysków, które wyciekły z Polski przez brak odpowiedniego opodatkowania zagranicznych koncernów, banków i supermarketów. Raport na temat Bilansu Otwarcia obok pokazywania patologii w różnych dziedzinach powinien wskazywać również planowane działania naprawcze. Stałby się w ten sposób bardzo ważnym krokiem na rzecz oczekiwanych rządów Przełomu w Polsce. 

27.10.2015

niedziela, 25 października 2015

Natychmiast znieść „czarną listę” R. Sikorskiego


    Ogromne szkody Polonii i kontaktom między Polską a Polonia przyniosła podjęta w 2008 r. decyzja ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego o swego rodzaju „czarnej liscie”. Zakazywała ona pracownikom polskich przedstawicielstw dyplomatycznych w Ameryce Południowej i Północnej jakichkolwiek kontaktów z działaczami USOPAŁ (tj. Unii Stowarzyszeń Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej) i organizacji polonijnych pozostających w bliskich kontakcie ze znienawidzonym przez lewaków i liberałów tak zasłużonym prezesem USOPAŁ Janem Kobylańskim. Związane z nią retorsje uderzyły zarówno W czołowych działaczy USOPAŁ (m.in. jej wiceprezesa Andrzeja Zabłockiego, będącego zarazem prezesem Zjednoczenia Polskiego im. Ignacego Domeyki w Chile)jak i w tak głośnych działaczy polonijnych z Ameryki Północnej jak sekretarz generalny Kongresu Polonii Kanadyjskiej (KPK) z Toronto Stanisław Godzisz czy prezes oddziału KPK w stołecznej Ottawie Jerzy Czartoryski.

   Już 18 lutego 2008 r. ukazało się oświadczenia prezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej w Ottawie Jerzego Czartoryskiego, piętnujące wspomnianą ”‘czarną listę”, stwierdzające m.in.: „Od szeregu lat na akademie z okazji świąt narodowych 11-go Listopada i 3-go Maja, organizowane przez poszczególne Organizacje Polonijne pod patronatem KPK-Ottawa, zawsze zapraszany był Ambasador, Konsul i Attache Militarny RP. Jednak na ostatniej akademii Święta 11-go Listopada nikt z Ambasady się nie zjawił. Polonia Ottawska była tym faktem oburzona (…) Z doniesień prasy wiadomo było, że na „czarnej liście" prominentnie widnieje nazwisko przewodniczącego USOPAŁu Jana Kobylańskiego a wraz z nim nazwiska kilku innych wybitnych działaczy Polonii w Ameryce Łacińskiej. Uzasadnieniem tego „wyróżnienia" miały być bliskie ich stosunki z Radiem Maryja oraz pewne wypowiedzi, krytyczne wobec Platformy Obywatelskiej czy ludzi z nią związanych.(…) Wydaje się, ze Rząd Polski chce rządzić Polonią, gdyż uważa, że ma jurysdykcję nad wszystkimi osobami polskiego rodowodu, niezależnie od miejsca zamieszkania i posiadanego obywatelstwa. W tym celu, podobnie jak za czasów komunistycznych, pragnie rozbić i osłabić Polonię”. (Podkr.- JRN). Pomimo protestów wielu działaczy poniżnych i krytycznych ocen ze strony krajowych polskich środowisk patriotycznych praktykę „czarnej listy” kontynuowano przez następne lata. Wiceprezes USOPAŁ Andrzej Zabłocki stwierdził w styczniu 2014 r., iż: „Pomimo tego, iż MSZ i ambasady twierdzą, że nie ma żadnej czarnej listy, to fakty pokazują zupełnie co innego. „Jak się zapytasz, to otwarcie ci tego nie powiedzą, ale przyznają, że nie mogą wspólnie z nami uczestniczyć w żadnych uroczystościach” – powiedział. Zdaniem Zabłockiego reprezentanci polskich placówek dyplomatycznych po prostu boją się, że stracą pracę. „Zdarzało się, że jak ktoś robił zdjęcia, to oni uciekali ode mnie lub innych, żeby tylko nie być na wspólnej fotografii z ludźmi z czarnej listy” (Wg. „Bibuły” z 28 stycznia 2014 r.)

Stworzenie specjalnej „czarnej listy”, dyskryminującej część działaczy polonijnych przez R. Sikorskiego jest kontynuacją najgorszych praktyk z czasów komunistycznej PRL. Jest czymś nie do przyjęcia w czasach Polski demokratycznej i powinno być natychmiast zniesione po obaleniu rządów PO.

Sikorski jako grabarz Polskich Instytutów Kultury

  Niewiele osób w Polsce zdaje sobie sprawę jak wielkie szkody przyniosły pseudo- oszczędnościowe” działania R. Sikorskiego wobec podległych MSZ-owi Polskich Instytutów Kultury w różnych krajach. Wobec części z nich odegrały one role likwidatorską. Nastawiony na oszczędzanie za wszelka cene kosztem tych Instytutów minister Sikorski jak się okazało wyraźnie nie miał serca dla polskiej kultury i nie doceniał potrzeby promowania jej wielostronnych oddziaływań w różnych krajach za granicą. Skutki tego uderzyły w szereg bardzo liczących się przedtem Polskich Instytutów Kultury za granicą, a zwłaszcza w Instytuty w Paryżu, Sztokholmie, Lipsku i Londynie.19 kwietnia 2012 r. pisano w najnowszych informacjach na otwartym forum dyskusyjnym „Frondy”: „Rząd - być może w poszukiwaniu pieniędzy, które obiecał dać Unii - właśnie sprzedaje piękną trzypiętrową kamieniczkę, w której od lat międzywojennych mieścił się Instytut Kultury Polskiej w Paryżu. Było to miejsce spotkań Polonii i Polaków przebywających w Paryżu. Zlikwidowano dużą bibliotekę, książki wrzucone do kontenerów przed budynkiem; okoliczni Polacy wyciągnęli część z tych pudeł wyrzuconych na śmietnik”. (Na temat destrukcyjnych działań R. Sikorskiego wobec Polskich Instytutów Kultury zob. rozdziałek w mojej książce : „Platforma Obłudników”:, Warszawa 2009, ss. 175-180).

Sikorski powinien stanąć przed Trybunałem Stanu

  Opisane powyżej przeze mnie fakty dowodzą, że Radosław Sikorski niegodnie nadużył swego stanowiska poprzez działania uderzające w rozwój Polonii, której prężność i siła są bardzo ważne z punktu widzenia polskich interesów narodowych. Powinien ponieść jak najszybciej odpowiedzialność z tego powodu – poprzez postawienie go przed Trybunałem Stanu.

25.10.2015

środa, 21 października 2015

Węgrzy nie pozwalają na obrażanie swego narodu

           W Polsce od wielu lat bezkarnie obraża się uczucia narodowe i obrzuca oszczerstwami historię narodową. A robi się to na skalę nie spotykaną chyba nigdzie indziej w świecie. Dzieje się tak głównie dlatego, że w czasie wojny Niemcy i Sowieci zdziesiątkowali polska inteligencję patriotyczną, a później przyszły czasy stalinowskie, gdy dalej prześladowano, a nawet masakrowano patriotów. W efekcie tym mocniej nasiliły się, nie znajdując odporu, zastępy narodowych masochistów i nihilistów, których nigdy u nas nie brakowało. Ileż to dziesięcioleci temu pisał słynny historyk i historiozof profesor Feliks Koneczny:” Polacy są gotowi w każdej chwili krzywdzić Polskę z obawy, żeby nie skrzywdzić kogoś innego”. Nawet w czasach W. Gomułki, gdy przerwane zostały dotychczasowe brutalne ataki na polski patriotyzm, trwało bezustanne wyszydzanie polskiej historii w filmach ( A. Wajdy, czy A. Munka ) w dziesiątkach tekstów łże – publicystów, od Z. Kałużyńskiego i K. Koźniewskiego po KTT i W. Górnickiego. Warto przypomnieć jak komentował stan uczuć patriotycznych u młodzieży w 1975 r. nasz wielki Prymas Tysiąclecia Stefan kardynał Wyszyński: „młodzież już w pewnym stopniu jest odnarodowiona. To znaczy wszyscy nazywamy się Polakami, ale wrażliwość na polskość w pewnym stopniu jest w zaniku”. (Podkr.- JRN). A potem doszły skrajne ataki na powstania narodowe w dobie jaruzelszczyzny i nowa fala antypatriotycznych oszczerstw po 1989 r., w której przewodziła „Gazeta Wyborcza”. W takim klimacie mogło dojść do tego, że różne salony, zdominowane przez krajowych targowiczan posuwały się do fetowania najzajadlejszego polakożercy Jana Tomasza Grossa i jemu podobnych hochsztaplerów.
  Dlatego tym mocniej należy przypomnieć, że w innych krajach zachowują się zupełnie inaczej w tych sprawach. I robią tak nie tylko w tak krytykowanej u nas za imperialne ciągotki Rosji, ale nawet w rzekomo wyzwolonych z dominacji uczuć narodowych Niemczech. Podam tu przynajmniej jeden bardzo wymowny przykład, który nie bez kozery cytował tak nie odżałowany Stefan Kisielewski. Przewodniczący Bundestagu Philips Jenniger w 1988 r. przypomniał sprawę odpowiedzialności narodu narodu niemieckiego za eksterminacje Żydów, przemawiając w rocznicę tzw. Nocy Kryształowej. Swą bezwzględna szczerość natychmiast przypłacił utratą stanowiska przewodniczącego Bundestagu i złamaniem całej politycznej kariery. Stefan Kisielewski,. Komentując ten tak pouczający casus Jennigera pisał w "Tygodniku Solidarność” z 21 grudnia 1990 r.: „Niemcy wyrzucili przewodniczącego bońskiego parlamentu, który powiedział, że to nie tylko Hitler, lecz cały naród niemiecki był antysemicki. (….) U nas za to zarzuca się narodowi, że jest, jest antysemicki (…) Dzięki wiec dyskrecji jednej strony o Niemcach się milczy, a o Polakach się mówi. Czyżby komar ważniejszy był od słonia?”. A wszystko to pisał Kisiel w 1990 r,., na tyle lat przed falą oszczerstw Grossa.

Węgrzy zerwali z samobiczowaniem

      Warto w kontekście niszczenia patriotyzmu przypomnieć Węgry, w których od czasów stalinowskiego „krwawego Macieja” M. Rákosiego po czasy J. Kádára na skalę bez porównania większą niż w Polsce dominowały uczucia antynarodowe i piętnowanie narodowej historii. Bardzo wymowne słowa na ten temat wypowiedział Viktor Orbán w fascynującym wywiadzie udzielonym naczelnemu redaktorowi "Frondy" Grzegorzowi Górnemu w 2009 r. : "Komunizm węgierski zaprzeczał idei narodowej. Był antynarodowy, antywęgierski. (...) Ta deprecjacja wartości narodowych szczególnie objawiała się w walce elit, gdzie czołowe stanowiska przejmowali ci, którzy wyznawali wyższość internacjonalizmu. Przedstawiciele kultury narodowej byli spychani przynajmniej do drugiego rzędu”.
Węgry jednak wyleczyły się z tego poniżania narodu po 1989 r., w szczególności za rządów Orbána. Decydującą rolę odegrał tu fakt, że na Węgrzech w przeciwieństwie do Polski nie zdziesiątkowano patriotycznej inteligencji, która po 1989 potrafiła bardzo ostro przeciwstawiać się antynarodowym oszczercom i ich konsekwentnie uciszać. Przytoczę tu dwa jakże wymowne przykłady, prawie zupełnie nieznane w Polsce. W lutym 1993 r. główny rabin Budapesztu György Landeszmann pozwolił sobie publicznie w wywiadzie prasowym na niesamowity wybryk antywęgierski, mówiąc :”Gdybyśmy zabrali żydowskie skarby z węgierskiej kultury, to nie pozostałoby tam nic poza przewiewnymi chłopskimi gaciami i gwiżdżącą palinką” (czyli węgierską wódką- JRN). (Cyt. za przekładem znakomitej książki węgierskiej : „Janusowe oblicze transformacji na Węgrzech 199-1998”, Warszawa 2001, s. 328). Po tej wypowiedzi natychmiast rozpętała się prawdziwa burza potępień po adresem głównego rabina Budapesztu. Sam premier Węgier Józef Antall napisał list piętnujący Landeszmanna do izraelskiego ambasadora w Budapeszcie Davida Krausa. Piętnowali go rozliczni przedstawiciele środowisk węgierskich, w tym burmistrz i wiceburmistrz Budapesztu oraz minister spraw wewnętrznych Péter Boross. (Por. szerzej informacje w książce : „Landeszmann dosszié”, Budapeszt 1993, ss.11-12). Stanowczo odcięli się od Landeszmanna wpływowi przedstawiciele środowisk żydowskich, żądając, aby natychmiast zrezygnował z urzędu głównego rabina Budapesztu. Landeszmann za nic nie chciał tego zrobić, kurczowo trzymając się swego stanowiska. W tej sytuacji żydowska wspólnota religijna skasowała urząd głównego rabina i Landeszmann musiał jak niepyszny wyjechać do Kanady. Po tego typu nauczce przez wiele lat nie doszło do podobnego incydentu. Do czasu.

       W 2010 r. do władzy na Węgrzech doszedł Viktor Orbán, który ostatecznie podniósł naród z klęczek i przywrócił Węgrom poczucie godności narodowej po dziesięcioleciach dominacji narodowego masochizmu na Węgrzech .Skończyły się czasy, gdy bezkarnie lżono naród węgierski, wypisując najohydniejsze plugastwa na jego temat. Boleśnie odczuł to na własnej skórze bardzo znany węgierski pisarz pochodzenia żydowskiego Ákos Kertész, laureat głównej Nagrody Państwowej im. Kossutha i honorowy obywatel stolicy kraju – Budapesztu. W 2011 r. pojechał on do Stanów Zjednoczonych i tam wypichcił straszliwy paszkwil na Węgrów. Pisał, że Węgrzy tylko dlatego tolerują takiego „strasznego dyktatora”, jak Viktor Orbán, bo jest to naród od stuleci potulny, o niewolniczej duszy. Przypomnijmy tu, że Węgrzy mieli więcej powstań narodowych niż Polacy, a jedno z nich – powstanie Rakoczego trwało aż 8 lat (1703–1711). Kertész oskarżył również Węgrów o to, że są jedynym narodem świata, który nie rozliczył się ze swych zbrodni wobec Żydów podczas Holocaustu. Już w trzy dni po powrocie Kertésza na Węgry Rada Miejska stolicy odebrała mu honorowe obywatelstwo Budapesztu. Co więcej, został powszechnie potępiony przez bardzo liczną mniejszość żydowską w Budapeszcie (około 100 tys. osób). Oskarżono go, że swym tekstem próbował zatruć bardzo dobre stosunki między Żydami a Węgrami. Piętnowany zewsząd 80-letni Kertész nie miał wyjścia i rad nierad, udał się na emigrację do Kanady, gdzie poprosił o azyl, jako twórca rzekomo prześladowany na Węgrzech. Niemądrzy Kanadyjczycy mu ten azyl przyznali. W związku ze  skandaliczną sprawą Kertésza parlament węgierski zabrał się zaś za przygotowanie dość szczególnej ustawy, godnej naśladowania przez polskie środowiska patriotyczne. Otóż w parlamencie węgierskim postanowiono, że w przyszłości można będzie natychmiast odbierać wszelkie odznaczenia i tytuły honorowe każdemu, kto po ich przyznaniu zachowa się niegodnie wobec Węgier. Prawnicy spierali się tylko o to, czy należałoby też odbierać wartość pieniężną wcześniej przyznanych nagród państwowych. Jakże przydałoby się wprowadzenie podobnej ustawy w Polsce. Oczyma wyobraźni widzę już, jak będzie się odbierać serię niesłusznie przyznanych Orderów Orła Białego przeróżnym nie zasługującym na nie osobom, począwszy od Adama Michnika, który tak mocno zaszkodził Polsce po 1989 r. Warto dodać, że Kertéśz w wywiadzie dla wydawanej w Toronto „Jewish Tribune” z 25 listopada 2014 r. oskarżył premiera V.Orbána, że to on „zainaugurował orkiestrę ataków przeciw niemu”. Według Kertésza „Orbán stanął w parlamencie, nazwał mnie antywęgierskim rasistą i zażądał odebrania mi Nagrody Kossutha’. 27 maja 2015 r. Kerteśz w swej nienawiści do Węgier posunął się do najobrzydliwszego wybryku. Powiedział w wywiadzie, że „Węgrzy otrzymali w Trianon to, na co zasłużyli”. Przypomnijmy tu, że w skrajnie krzywdzącym dla Węgier pokoju w Trianon w 1920 r. Węgrom zabrano aż 71,5 % terytorium.

19 października 2015 r.

niedziela, 18 października 2015

Czy PiS nie jest zbyt miękki?

     Niedawno na tym blogu ubolewałem z powodu nadmiernej moim zdaniem miękkości PiS-u, przejawionej w tym, że nie wytoczono procesu T. Lisowi i M. Olejnik za ich obrzydliwe wybryki godzące w postać prezydenta Andrzeja Dudy. Moje obawy o nadmierną miękkość PiS-u nasilają się w związku z paru nowymi wydarzeniami. Po pierwsze zupełnie nie rozumiem jak PiS mógł się zgodzić na wybranie do debaty telewizyjnej między Beatą Szydło a Ewą Kopacz trzech dziennikarzy o tak jednoznacznej anty-PiS-owskiej opcji jak J. Gugała, J. Pochanke i P.Kraśko z „czerwonych dynastii”. Przecież to stwarzało w planowanej debacie stosunek głosów 4 do 1 na niekorzyść B. Szydło. Dobrze, że w końcu zamieniono Gugałę na dużo bardziej umiarkowaną Gawryluk, ale i tak pozostaje w planowanej debacie wyraźna przewaga na niekorzyść wiceszefowej PiS-u.

    Mam również wiele wątpliwości co do ogłoszonego składu Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Z jednej strony jest tam wiele naprawdę cennych osób. Wymienię tu choćby takie nazwiska jak prof. Andrzej Nowak, Roman Kluska, Bronisław Wildstein, ks. prof. Paweł Bortkiewicz, Andrzej Waśko, prof. Witold Modzelewski, prof. Elżbieta Mączyńska- Ziemacka, świetna specjalistka od spraw służby zdrowia Maria Ochman, ekonomista Andrzej Sadowski, znakomity klimatolog Maciej Sadowski, przeciwstawiający się naciskom na Polskę w sprawie zmniejszenia emisji dwutlenku węgla kosztem społeczeństwa, dr hab. Ryszard Bugaj, dr hab. Eryk Łoń, samorządowiec Adam Jakubas. Równocześnie jednak widoczne są bardzo znaczące braki, jeśli chodzi o reprezentacje niektórych dziedzin. A z drugiej strony jest kilka wyraźnych nieporozumień personalnych w postaci osób, które w żadnym razie nie powinny znaleźć się w kręgu Rady wspierającej patriotycznego prezydenta, podejmującego program odnowy Polski. Swoje zastrzeżenia chciałbym dużo szerzej przedstawić na przykładzie jakże skandalicznego pomysłu z włączeniem do tej Rady znanego komunisty i postkomunisty Daniela Adama Rotfelda. 



Kompromitacje Adama Daniela Rotfelda

    Adama Daniela Rotfelda znam osobiście bardzo dobrze. Przez wiele lat przyjaźniliśmy się pracując w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Ogromnie ceniłem jego zmarłą kilka lat temu żonę Basię Sikorską- Rotfeld, katoliczkę, znakomitą, pełną fantazji redaktorkę. Sam Rotfeld był niewątpliwie najzdolniejszym naukowcem spośród bardzo licznej grupy pracowników naukowych pochodzenia żydowskiego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Bardzo lubiłem go, bo w prywatnych rozmowach, choć był członkiem PZPR-u, potrafił bardzo krytycznie oceniać partyjny beton i nawet sam komunizm i przedstawiał się jako typ ukrytego opozycyjnego liberała. Dlatego z tym większym rozczarowaniem patrzyłem na jego karierę po 1989 r, a zwłaszcza wylądowanie jako ministra spraw zagranicznych w postkomunistycznym rządzie M. Belki. Już wcześniej jednak nie mogłem nigdy zrozumieć, dlaczego człowiek tak inteligentny przez całe lata nader aktywnie uczestniczył w tak straszliwie nudnym propagandowym przedsięwzięciu jak ruch obrońców pokoju i jeździł na różne konferencje próżniaków z tego ruchu. (Sam mi przyznawał, że było to ogromnym nudziarstwem). Ale cóż - wiązały się z tym różne splendory, luksusowe hotele, wyjazdy, wpływowe znajomości. Daniel w końcu - wg. „Kto jest kim w Polsce” z 1984 r. awansował na członka prezydium Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju i został odznaczony Medalem Światowej Rady Pokoju, (Oba te wyróżnienia wyparowały z jego biogramu w edycji :”Kto jest kim w Polsce w 1993 r. i nie ma o nich ani słowa w życiorysie Rotfelda w Wikipedii). Rotfeld zawsze miał skłonność do samoreklamy - jego biogram jako doktora nauk prawnych w 1984 r. był dużo większy niż zamieszczone w 1984 w „Kto jest kim w Polsce’ biogramy tak wielkich naukowców jak prof. Aleksander Gieysztor i i prof. Stefan Kieniewicz, a także takich osób jak Ryszard Kapuściński czy Jerzy Turowicz. Rotfeld zawsze był niezwykle ostrożny i unikał wychylania się nawet w najdrobniejszych sprawach. Pamiętam jak gdzieś chyba w 1975 roku pokazał mi jakiś artykuł we francuskim lewicowym „Le Nouvel Observateur”, z furią atakujący Kościół katolicki w Polsce za rzekomy antysemityzm. Daniel powiedział, wtedy, że jest to bzdurne oszczerstwo, bo na przykład on uratował życie w czasie wojny, dzięki schronieniu udzielonemu mu w katolickim klasztorze. – No to – powiedziałem do Daniela- napisz co szybciej sprostowanie do francuskiej redakcji, powołując się na swój przykład. Tego jednak już nie chciało mu się zrobić. W przygotowywanych do druku pamiętnikach „Wichry życia” podam więcej przykładów dość szczególnych zachowań Daniela.

    Jako minister spraw zagranicznych w postkomunistycznym rządzie Marka Belki Rotfeld nie wyróżnił się żadnym oryginalnym podejściem w polityce zagranicznej, kontynuując służalczą politykę MSZ wobec Niemiec i USA. Nie zrobił też praktycznie nic dla zapewnienia obrony prawdy o Polsce na Zachodzie i obrony interesów Polaków na Wschodzie czy Polonii w świecie (zwłaszcza tak dyskryminowanej Polonii w Niemczech). Już jako były minister spraw zagranicznych A.D. Rotfeld odebrał z rąk prezydenta B. Obamy Prezydencki Medal Wolności, pośmiertnie przyznany kurierowi RP Janowi Karskiemu. I wtedy doszło do skrajnej kompromitacji Rotfelda. W trakcie uroczystości prezydent Obama powiedział o „polskim obozie śmierci”. A Rotfeld haniebnie milczał zamiast choć jednym zdaniem sprostować oszczercze słowa Obamy. Naprawiło by to szkodę wyrządzoną Polsce tym oszczerstwem, a zarazem byłoby wielką przysługą w tak trudnej walce w obronie prawdy o Polsce. Były minister spraw zagranicznych Rotfeld wolał jednak milczeć…

   28 listopada 2013 r. A. D. Rotfeld zbłaźnił się wyjątkowo mocno jako współautor godzącego w narodowe interesy Polski artykułu: „Koniecznie należy budować Wielką Europę” (Nieobchodimo stroit’ Bolszuju Jewropu), opublikowanego we wpływowym rosyjskim dzienniku „Kommiersant”. Współautorami artykułu byli b. minister spraw zagranicznych Rosji Igor Iwanow i i b. minister obrony Wielkiej Brytanii Desmond Brown. Artykuł był przedrukowany w „Gazecie Wyborczej” pod tytułem „Nowy projekt paneuropejski”. Skandaliczną wymowę tekstu „Kommiersanta”, współ firmowanego przez A.D.Rotfelda w pełni obnażył znakomity historyk i politolog prod. Tadeusz Marczak, w publikowanym 24 grudnia 2013 r. w ‘Naszym Dzienniku:” artykule: Powrót do paktu Ribbentrop-Mołotow. Według profesora Marczaka przedstawiony w „Kommiersancie” projekt przewidywał utworzenie „Bolszoj Jewropy” , od Norwegii po Turcje i od Portugalii po Rosję”. Zdaniem prof. Marczaka projekt ten zmierzał do „zmiany globalnego układu sił i obalenia prymatu Stanów Zjednoczonych w polityce światowej” dzięki utworzeniu paneuropejskiego bloku kontynentalnego. Jak pisał prof. Marczak: „firmowana przez Iwanowa, Browne’a i Rotfelda Bolszaja Jewropa sprowadza się w istocie do stworzenia osi Moskwa – Berlin” i jest swego rodzaju kontynuacją paktu Ribbentrop-Mołotow. Na koniec swego wielce alarmistycznego tekstu prof. T.Marczak konkludował: „Spośród trzech autorów Iwanow jest w pełni świadomym reprezentantem rosyjskiego, putinowskiego programu geopolitycznego. Des Browne to raczej beztroski poputczik. Jaką rolę odgrywa w tym spektaklu Adam Rotfeld? I czy ma tego świadomość?”. (Podkr.-JRN). (





Inne oczywiste omyłki
.
     Uważam, że Narodowa Rada Rozwoju powinna być wielkim laboratorium reform, a nie schronieniem dla zużytych potencjalnych hamulcowych typu Daniela Rotfelda. Przykładów tego typu jest znacznie więcej. Wielkim nieporozumieniem w składzie Rady wydaje się postać skrajnego germanofila Piotra Burasa, b. publicysty „Gazety Wyborczej” i dyrektora utworzonego w 2011 r. przy Fundacji Batorego Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych. Niezbyt dobrym pomysłem wydaje się włączenie w skład Rady Dariusza Stoły, członka tak jątrzącego w stosunkach polsko-żydowskich przez szczujne tropienie rzekomego antysemityzmu stowarzyszenia Otwartej Rzeczypospolitej. Mam bardzo mocne zastrzeżenia co do wciągnięcia do Rady prof. Stanisława Gomułki, protektora planu Sachsa- Balcerowicza czy prof. W. Orłowskiego, b. doradcy Balcerowicza i szefa zespołu doradców A. Kwaśniewskiego.


Projekt rozszerzenia Narodowej Rady Rozwoju

    Szczególne wątpliwości mam co do skądinąd bardzo szerokiego składu komisji na temat gospodarki, pracy, przedsiębiorczości. Z jednej strony przyciągnięto do niej szereg naprawdę znaczących postaci typu R. Kluski, prof. W. Modzelewskiego, prof. E. Mączyńskiej-Ziemackiej, dr hab. R. Bugaja, A. Sadowskiego, dr hab. E. Łońa. Nastąpił tam jednak wyraźny przechył w stronę liberalizmu gospodarczego w związku z wejściem do Rady prof. Stanisława Gomułki, prof. W. Orłowskiego, oraz Z. Gilowskiej, niefortunnej rzeczniczki polityki liberalnej w rządzie PiS- u w 2006 roku, która w interesie finansowego lobby biurokratycznego okroiła słynny pakiet antybiurokratyczny R. Kluski do skromnego pakieciku. Bardzo mi brak w Radzie kilku wybitnych narodowych ekonomistów, przeciwników liberalizmu, i rzeczników działań w stylu Orbána. Myślę tu m.in. o twórcy programu gospodarczego PiS-u w 2005 r., b. wiceministrze finansów Cezarym Mechu, odsuniętym przez Gilowską, o głównym ekspercie Skoków Januszu Szewczaku, profesorze Arturze Śliwińskim. Włączyłbym do sekcji gospodarczej i m.in. bardzo ostrego krytyka MFW prof. Tomasza Tokarczuka, słynną krytyk OFE prof. Leokadię Oręziak prof. Krzysztofa Rybińskiego, optującego za dużo silniejszą ochroną polskiego rynku i lepszym wsparciem polskich przedsiębiorstw w konkurencji z koncernami zagranicznymi, czy dr ekonomii Ryszarda Ślęzaka, specjalistę w dziedzinie finansów międzynarodowych, m. .in. autora świetnych prac obalających zagraniczne roszczenia wobec polski,.

    W niezbyt udanym składzie sekcji ds. polityki zagranicznej zalecałbym bardzo znaczące rozszerzenia. Myślę tu o takich osobach jak politolog i historyk prof. dr hab. Tadeusz Marczak, kierownik Zakładu Studiów nad Geopolityką Uniwersytetu Wrocławskiego, znakomity znawca problematyki niemieckiej i rosyjskiej, zdecydowany przeciwnik prób germanizacji Ziem Odzyskanych, Krzysztof Grzelczyk, b. wojewoda wrocławski, stanowczy obrońca polskości na Dolnym Śląsku, znakomita znawczyni polityki międzynarodowej red. Krystyna Grzybowska, b. wieloletnia korespondentka w Niemczech, b. poseł, świetny znawca problematyki międzynarodowej Janusz Dobrosz, red.. naczelny „Frondy” Grzegorz Górny, świetny znawca spraw węgierskich doskonały łącznik do Węgier Orbána. Jakże przydałoby się rozszerzenie Rady o przynajmniej jedną osobę z bardzo silnego kręgu znawców problematyki ukraińskiej, wolnych od jakże typowych w naszych mediach tendencji do skrajnego idealizowania naszego wschodniego sąsiada. Myślę tu m, in, o takich naukowcach jak dr Lucyna Kulińska i prof. Bogumił Grott oraz Ewa Siemaszko, współautorka monumentalnego dzieła o ludobójstwie na Polakach na Wołyniu. W sytuacji, gdy prezydent Duda obiecywał bardzo dużą aktywizację polityki wobec Polaków za granica, tak zaniedbanej przez rządy PO, tym bardziej zdumiewa brak fachowych badaczy spraw Polonii w składzie Rady. A przecież akurat w Krakowie mieszka jeden z najlepszych znawców Polonii profesor Jan Ryn.
Za bardzo słaby uważam skład sekcji ds. bezpieczeństwa i obronności. Jaki ma sens umieszczenie w Radzie gen. Edwarda Pietrzyka, od lat oderwanego od spraw polskich- w okresie od 2009 do 2014 r. był ambasadorem w Koreańskiej Republice ludowo-Demokratycznej, gdzie raczej niczego się nie nauczył w interesie polskiej wojskowości. Powiem wprost - nie mam za grosz zaufania do człowieka, który dobrowolnie skazał się na setki dni przerażającej nudy jako ambasador w Korei Północnej. Powiem nawet, że wręcz powątpiewam w jego zdolności intelektualne. Tym mocniej optowałbym natomiast za wprowadzeniem w skład komisji ds. obronności b. wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa, nie wiadomo czemu wciąż pomijanego przez PiS .Dodałbym do tej komisji również b. wiceministra obrony w rządzie PO gen. Waldemara Skrzypczaka. znanego z wielu gruntownych krytycznych przemyśleń na temat aktualnej polityki obronnej.

      Od dłuższego czasu obserwujemy prawdziwą katastrofę w sferze mediów, tak jednostronnie upolitycznionych kosztem uczciwej polityki informacyjnej. Na tym tle prawdziwie zdumiewające jest to, że nie pomyślano o powołaniu w składzie Rady osobnej komisji, która zajęłaby się naprawą sytuacji w tej stajni Augiasza. A można by byłoby do niej włączyć cały rząd znakomitych fachowców. Służę nazwiskami osób, które warto byłoby powołać do proponowanej komisji do spraw mediów i wydawnictw: red. Krzysztof Skowroński, prezes SDP i dyrektor Radia Wnet, red. Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, red. Michał Mońko, założyciel Solidarności Dziennikarskiej i b. szef Publicystyki Programu II, red. Krzysztof Czabański, b. prezes zarządu Polskiego Radia, red. i publicysta Jan Pospieszalski, b. dyrektor sieci katolickich rozgłośni Radia Plus., red. Lech Jęczmyk, eseista i publicysta, b. szef publicystyki w TVP, Ewa Polak-Pałkiewicz, chyba najlepsza dziś publicystka katolicka, publicysta red. Maciej Pawlicki, b. red. naczelny „Filmu”, b. dyr. TVP 1, b.dyrektor programu RTL, czy wreszcie jeden z najwybitniejszych wydawców patriotycznych, prezes patriotycznego wydawnictwa Biały Kruk Leszek Sosnowski.
Bardzo przydałoby się rozszerzenie sekcji ds. kultury, tożsamości narodowej i polityki historycznej. Ma ona znakomitego koordynatora w osobie prof. Andrzeja Nowaka, niewątpliwie najlepszego dziś polskiego badacza historii XX wieku. Trudno nie docenić też dobrze dobranych innych członków tej komisji, m.in. ks. prof. Pawła Bortkiewicza czy Bronisława Wildsteina. W sytuacji jednak, gdy zrobiono tak wiele dla niszczenia patriotyzmu i ograniczenia świadomości historycznej Polaków bardzo przydałoby się wzmocnienie tej sekcji przez tak wybitnych badaczy historii jak prof. Wojciech Roszkowski, prof. Krzysztof Kawalec czy badaczy IPN-u takich jak dr Piotr Gontarczyk, dr Piotr Szubarczyk i prof. Krzysztof Szwagrzyk oraz tak znakomitych obrońców prawdy o Polsce jak ks. prof. Waldemar Chrostowski i prof. Bogdan Musiał. Widziałbym w tej sekcji także prof. Jacek Bartyzela. Poszerzyłbym także znacznie reprezentację kinematografii ( teraz w Radzie jest tylko szef Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski). W sytuacji, gdy kino polskie jest zalewane przez antypatriotyczne gnioty typu „Pokłosia”, gdy wiele odważnych „niepoprawnie politycznie” dzieł jest poddawanych zajadłej nowej cenzurze, tym bardziej potrzeba twórców, którzy będą walczyć o utorowanie drogi dla prawdy w polskim kinie. Myślę tu przede wszystkich o tych reżyserach, którzy zapłacili szczególnie ciężką cenę za odwagę swych pomysłów rozliczeniowych, takich jak Alina Czerniakowska czy Jerzy Zalewski. Jakże przydałoby się również wzmocnienie sekcji kultury przez dokooptowanie do niej Wandy Żwinogrodzkiej, znakomitej znawczyni teatru. b. szefowej teatru Telewizji TVP, wyrzuconej za rządów PO, świetnego pisarza i dramaturga Bohdana Urbankowskiego oraz prof. Wiesława P. Szymańskiego, pisarza i historyka literatury. EW sekcji zdrowia polecałbym jako eksperta do Rady bardzo popularnego urologa częstochowskiego dr Zenona Rudzkiego i zarazem bardzo zaangażowanego działacza społecznego, b. prezesa Stowarzyszenia Lekarzy Katolickich w Częstochowie i pomysłodawcę pierwszego światowego Kongresu Polonii Medycznej w 1992 r.

    Szczególnie szokujące dla mnie było pominięcie w Radzie utworzonej przy prawniku z zawodu prezydencie Andrzeju Dudzie tak ważnej sekcji na temat prawa i wymiaru sprawiedliwości Nie rozumiem jak można było zrezygnować z takiej sekcji w sytuacji, gdy kalectwo wymiaru sprawiedliwości jest największą patologią Trzeciej RP. Nie będę tu podsuwał propozycji nazwisk, bo akurat prawników jest w PiS-ie i wokół PiS-u bardzo wielu. Jedno jednak sugerowałbym, żeby przy utworzeniu takiej sekcji maksymalnie konsultowano się z najodważniejszym, a zarazem doskonałym merytorycznie prokuratorem Andrzejem Witkowskim z Lublina. Prawnikiem kilkakrotnie odsuwanym od różnych spraw właśnie ze względu na jego śmiałość drążenia niewygodnych dla tzw. elit faktów.

Na koniec tych uwag dodam, że szkoda, że nie wyjaśniono, dlaczego w tej tak ważnej Radzie nie znalazły się tak wybitne postacie jak prof. Zdzisław Krasnodębski czy prof. Michał Kleiber.



Pluralistyczna czy skuteczna

    Prezydencki minister Maciej Łopiński tłumaczył zasady doboru składu Narodowej Rady Rozwoju chęcią zapewnienia pluralizmu, stąd m.in. dobór ludzi związanych z PO i lewicą. Nie mam nic przeciw stosowaniu zasady pluralizmu pod warunkiem, że będzie ona sprzyjała skutecznemu prowadzeniu spraw do przodu w duchu zdecydowanych reform na wzór V. Orbána. Wątpię, czy będzie to możliwe jednak wtedy, gdy w sekcji zagranicznej będzie dominował stary postkomunistyczny cwaniak D. Rotfeld obok dużo mniej doświadczonych ludzi naszej opcji. Sądzę, że będzie on raczej robił co tylko możliwe jako hamulcowy zmian. Podobnie może być w niektórych innych sekcjach. Boję się, że może powtórzyć sytuacja z seminarium w Lucieniu organizowanym pod egidą dobrotliwego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdzie obok intelektualistów zdecydowanych reformatorów brylowały tak odległe od polskich narodowych interesów jak prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar, zajadły agresywny liberał („Stefan Niesiołowski blogosfery”) prof. Wojciech Sadurski, czy fanatycznie prorosyjski, bardziej prorosyjski od Rosjan, prof. Andrzej de Lazari. Dzięki ich wystąpieniom dyskusje w Lucieniu zamiast posuwać sprawy do przodu ulegały ciągłemu świadomemu rozwodnieniu.

    Osobiście byłbym za mocnym poszerzeniem składu Rady na prawo i na lewo od PiS-u, ale pod warunkiem, że wejdą do niej ludzie widzący potrzebę radykalnych zmian i zdolni do dyskusji, a nie do jej blokowania. Podam tu z dziewięć przykładów takich osób spoza PiS-u, które na pewno wzbogaciłyby dyskusję swoimi pomysłami. Byliby to m.in.: b. czołowy polityk PO Jan Rokita, „państwowiec”, którego zawsze fascynowały projekty udoskonalenia państwa, b. wiceminister obrony w rządzie PO gen. Waldemar Skrzypczak, Tadeusz Fiszbach, b. prawdziwy reformator w PZPR-ze, który zdecydowanie sprzyja PiS—owi, do niedawna posłanka PO Lidia Staroń, która odeszła z Platformy, zdegustowana blokowaniem przez E. Kopacz ustawy ograniczającej wybryki komorników, a także zdecydowana rzeczniczka naprawy funkcjonowania spółdzielni mieszkaniowych, b. szef doradców Gierka, a od 1989 r. konsekwentnie antybalcerowiczowski prof. Paweł Bożyk, „nawrócony” na bardziej krytyczne poglądy w stosunku do III RP b. redaktor „Gazety Wyborczej” Roman Graczyk, aktorka Joanna Szczepkowska, która na własnej skórze przekonała się, do czego prowadzi dyktat „poprawności politycznej” w mediach, podobnie jak tak długo tkwiący przy „Salonie’ reżyser Krzysztof Zanussi, atakowany za film „Obce ciało” oraz b. naczelny „Wprost” Marek Król. A swoją drogą proponowałbym poszerzenie składu Rady do stu osób. Rada Stu, jak to ładnie brzmi.

18 października 2015 r.

czwartek, 15 października 2015

„Parszywa czwórka z Wyszehradu” czy parszywy autor

    Parę tygodni temu premier E. Kopacz zdradziła sojuszników wyszehradzkich, cynicznie łamiąc z nimi wszystkie ustalenia w sprawie imigrantów. Zrobiła to wbrew ewidentnym interesom Polski, ale w imię interesów D. Tuska, chcącego za wszelką cenę przypodobać się Niemcom. Byle tylko dłużej pozostać na stanowisku w Brukseli. Wolta p. Kopacz osłabiła wiarygodność Polski w krajach sąsiednich i wywołała burzę krytyk w prasie krajów wyszehradzkich, a także dość powszechne protesty w Polsce. Prasa lemingów natychmiast pospieszyła w sukurs panegirycznie wychwalanej nieudolnej premier, głównie przez opryskiwanie błotem naszych państw partnerskich z Wyszehradu. Najhaniebniejszym wyczynem w tym względzie popisała się postkomunistyczna „Polityka: , zamieszczając w najnowszym numerze z 7 października 2015 r. ohydnawy tekścik niejakiego Tomasza Maćkowiaka: „Parszywa czwórka”, poświęcony oczernianiu grupy wyszehradzkiej. Już w początkach tekstu Maćkowiak stwierdza, że mówi się o nas w Brukseli „parszywa czwórka z Wyszehradu” „Dowiadujemy się również, że nasz sojusz dla reszty Europy „stał się klubem wsobnych egoistów”, którzy „teraz sprzeciwiają się swojej moralnej tradycji”. Autor z satysfakcją odnotowuje, że Polska wycofała się ze stanowiska odrzucającego system kwot uchodźców. Stara się przy tym maksymalnie oczernić kraje nadal odrzucające te kwoty, zwłaszcza Węgry i Czechy. Szczególnie ostro atakuje Węgry Orbána. Nie waha się przy tym powtórzyć kilkakrotnie już prostowanego kłamstwo o tym, że W. Putin w czasie wizyty w Budapeszcie złożył rzekomo kwiaty na cmentarzu rosyjskich żołnierzy poległych w czasie powstania 1956.r. W rzeczywistości Putin złożył kwiaty na grobach żołnierzy wyzwalających Budapeszt w 1945 r. (Por. sprostowanie Mateusza Gwiazdowskiego, kierownika pionu Europy Środkowej w Ośrodku Studiów Wschodnich w rozmowie z Łukaszem Warzechą na blogu: w Polityce. Pl z 24 lutego 2015). Na koniec paszkwilanckiego tekstu Maćkowiak pisze o grupie wyszehradzkiej: „W tej chwili V4 symbolizuje (…) grupę krajów, które w wyraźny sposób różnią się od Zachodu. Całkiem jakby tu mieszkali inni Europejczycy, egoistyczni i cyniczni”. Nie wiem, czy o takim pisarstwie Maćkowiaka decyduje jego skrajna ignorancja czy totalna głupota. To nasz region Europy Środkowej od 1989 r. został bezlitośnie obrabowany przez kapitał z Zachodu, egoistyczny i cyniczny. (Zob,. choćby pierwszy tom mojej nowej książki „Węgierska droga do zwycięstwa” pt. „Jak okradziono Węgry"). Gdyby Maćkowiak trochę więcej czytał, to znalazłby we własnym tygodniku „Polityka” w numerze z 15 lutego 1992 r. artykuł D. Passenta, referujący niesamowicie ciekawy tekst zachodniego eksperta Petera Gowana z "World Policy Journal” (nr 1 z 1992 r.) o skrajnie egoistycznych zamiarach Zachodu w sprawie neokolonizacji naszego regionu!


    W kontekście paszkwilanckiego tekstu z „Polityki” warto na zimno przyjrzeć się dzisiejszej sytuacji Polski w świecie. Pomimo niewolniczego posłuszeństwa tuskowiczów wobec Niemiec wciąż utrzymuje się groźba, że nasz zachodni sąsiad powoli przygotowuje się do pokojowego przejmowania zachodnich i północnych ziem polskich, a na razie kiwa nas gospodarczo na potęgę. W sprawie Ukrainy PO, poprzednio tak służalcza wobec Rosji, nagle w jej krytyce wysunęła się przed szereg innych państw UE, narażając się na najostrzejsze sankcje rosyjskie, Co więcej nie można wykluczyć, że od dawna istnieje ciche porozumienie niemiecko-rosyjskie przeciw Polsce, które kiedyś może przynieść dla nas jak najfatalniejsze skutki. Na Francję, naszego tradycyjnego, choć wielce zdradliwego sojusznika nie mamy już co liczyć. Przypomnijmy tu jak arogancko potraktował nas prezydent Chirac, mówiąc, że „Polacy stracili okazję siedzenia cicho”. Nasz sojusznik amerykański jest bardzo daleko, a jego polityka w naszym regionie jest łagodnie mówiąc bardzo chwiejna i bardzo niepewna. Niestety nie mamy dziś jako kraj zbyt wielu atutów. Zabiegając o poprawę stosunków z możnymi tego świata, powinniśmy tym gorliwiej pielęgnować stosunki z państwami kręgu wyszehradzkiego. Choć są to kraje niewielkie, ale każde wsparcie w naszej sytuacji może się liczyć. Tym bardziej oburzające było aroganckie złamanie przez p. Kopacz wszystkich ustaleń z tymi krajami – prawdziwa granda w biały dzień.
    Sześć lat temu w książce „Alarm dla Polski” (Warszawa 2009,ss. 132 -135) upominałem się o prawdziwie mocne zacieśnienie stosunków z państwami wyszehradzkimi. Przypominałem, że przez wiele lat w Słowacji Polacy plasowali się na pierwszym miejscu wśród narodów lubianych przez Słowaków. Przewidując nadchodzące zwycięstwo wyborcze Orbána, proponowałem stworzenie swoistego politycznego trójkąta Kaczyński- Klaus -Orbán. Przypomnijmy, że sam Orbán już w 2009 r. publicznie deklarował pragnienie, aby Polska na nowo „stała się regionalną potęgą Europy Środkowej”. Po zwycięstwie wyborczym 2010 r. premier Orbán symbolicznie wprost przybył z pierwszą wizytą do Polski. Tyle, że jego próba zbliżenia z Polska została przez rząd PO zlekceważona. Podobnie do dzisiejszej zdrady sojuszników wyszehradzkich przez p. Kopacz. Mam nadzieję, że po wyborach 25 października nowy zwycięski rząd patriotyczny szybko naprawi szkody wyrządzone w naszych stosunkach z państwami wyszehradzkimi. I wykorzysta koniunkturę, fakt, że Węgry, Cechy i Słowacja, a także Rumunia reprezentują tak bliską polskim interesom postawę w sprawie najazdu imigrantów na Europę. I to, że wszystkie te kraje z coraz większym krytycyzmem odnoszą się do polityki UE i bezceremonialnego dyktatu Niemiec. W tej sytuacji tym większą odrazę muszą budzić tak sprzeczne z naszymi narodowymi interesami paszkwile na grupę wyszehradzką w stylu tekstu z „Polityki”. Tym podlejszego, że używa skrajnych epitetów w stylu „parszywa czwórka”. U wielu czytelników powoduje zaś w efekcie tylko odczucie „parszywy autor”.

Jak polski autor gloryfikuje kata AK-owców

  Z prawdziwym zaszokowaniem przeglądałem niedawno wydaną w tym roku publikację Mariusza Świdra: „Jak podbiliśmy Rosję” Jest to książka o Polakach zasłużonych w dziejach Rosji, jej wojskowości, gospodarki, nauki i kultury. Znaleźć tam można wiele ciekawych informacji o Polakach przebywających w Rosji, choć niestety bez żadnego udokumentowania. Ale poza tym jest to ogromne pomieszanie z poplątaniem. Postacie prawdziwie zasłużonych Polaków są przemieszane z różnymi polskimi targowiczaninami i renegatami, czy wręcz zajadłymi wrogami Polski i Polaków, tyle, że – jak zapewnia autor – osobami polskiego pochodzenia. Prawdziwie rozzłościł mnie zamieszczony na ss.74-75. pean na cześć generała Jana (Iwana) Czerniachowskiego jako „radzieckiego bohatera polskiego pochodzenia”. Pan Świder pisze na s.75 o Czerniachowskim m.in. ; „W miejscu, gdzie zginął, stoi na Mazurach jego pomnik. W ostatnim czasie jakiś miejscowy kacyk- pewnie dla zdobycia rozgłosu – zaczął domagać się usunięcia pomnika tego wybitnego generała, Polaka z pochodzenia. Żałosne i smutne”.
   A ja to skomentuję inaczej. Prawdziwie potworne i smutne jest to, że autor skądinąd interesującej książki o Polakach w Rosji wysławia i wybrania nikczemnego kata AK-owców. Otóż wspomniany generał sowiecki I. Czernichowski, dowódca 3 Frontu Białoruskiego był bezpośrednio odpowiedzialny za realizację tzw. operacji wileńskiej, W czasie tej operacji podstępnie rozbrojono i aresztowano dowódcę Wileńskiego i Nowogródzkiego Okręgu AK płk. Aleksandra Krzyżanowskiego i 8 tysięcy żołnierzy AK na Wileńszczyźnie. 6 tysięcy spośród nich wywieziono do niewolniczej pracy w katordze na Syberii, skąd wielu już nigdy nie wróciło. Jakże słuszna była więc decyzja demontażu pomnika tego kata AK-owców, stojącego w Pieniężnie. Można raczej ubolewać, że usunięcie pomnika nastąpiło tak późno – 17 września 2015 r. Inicjatorowi rozbiórki burmistrzowi Pieniężna – Kazimierzowi Kiejdo należą się za inicjatywę pochwały, a nie wyzywania od „kacyków”.
   
  Do cytowanej tu książki Mariusza Świdra jeszcze powrócę na tym blogu. Jest w niej bowiem sporo ciekawych informacji tuż obok piramidalnych bzdur, przed którymi należy przestrzegać.

wtorek, 13 października 2015

Przestrzegam przed brudnym paszkwilem na Orbána



  Węgierskie reformy mogą służyć jako świetny wzór do naśladowania  przez zwycięskie siły patriotyczne w Polsce po najbliższych wyborach. I właśnie ta groźba opanowania Polski przez „węgierska zarazę” wywołuje prawdziwą furię nienawistnych ataków rzeczników III RP od A. Michnika ( na lamach „Der Spiegel;” przyrównał Orbána do Hitlera) L,Balcerowicza, T.Lisa , W. Kuczyńskiego do R. Petru. Ten ostatni oskarżył Węgry o „nacjonalizm” - jak mogą bronić swoich interesów wobec banków tak kochanych przez R. Petru. Niedawnym nikczemnym atakiem na węgierskie reformy był atak liberalnego łże – profesora z „Czerwonych dynastii” Wojciecha Sadurskiego, który nazwał Węgry „małym śmiesznym kraikiem” , a Orbána przyrównał do Mussoliniego. (Por. moja odpowiedź na ten paszkwil: „Siewcy antywęgierskich oszczerstw” na tym blogu.) Najnowszą napaść na Węgry zaprezentowało bliżej nieznane wydawnictwo Akurat, publikując obrzydliwy ponad 600-stronnicowy paszkwilancki gniot na temat V. Orbána. Na okładkę książki dano wielki portret Orbána i dużymi literami wypisany tytuł „Viktor Orbán”, chcąc wyraźnie zachęcić do zakupu książki licznych polskich zwolenników węgierskiego premiera, tak żeby nie zorientowali się od razu, że chodzi o ordynarny paszkwil. Co najważniejsze zaś wydawcy całkowicie zataili najważniejszą informację o autorze paszkwilu – Józefie Debreczenim. Ten cyniczny wędrownik polityczny ( typ Michała Kaminskiego) jest renegatem z prawicy, który idąc za koniunkturą dołączył do obozu zwolenników rządzącego na Węgrzech postkomunisty osławionego Ferenca Gyurcsánya. Tego, co „wsławił się „ słowami : „Kłamaliśmy rano, wieczorem i w nocy” i nazwaniem Węgier „kurewskim krajem”, co wywołało burzliwe manifestacje i protesty. Debreczeni opublikował w 2006 r. służalczą panegiryczną biografię Gyurcsánya, a obecnie jest wiceprzewodniczącym partii Gyurcsánya „Demokratikus Koalició”, powstałej w 2011 r., głównie z byłych członków postkomunistycznej partii MSzP (Węgierskiej Partii Socjalistycznej). I tę tak ważną informację zataiło wydawnictwo ksiązki Debreczeniego. Ciekawe, że pisząc o sobie Debreczeni starannie wylicza swe funkcje z przeszłości od 1989, w tym członkostwo parlamentu, potem pisze o tym, że stał się dziennikarzem i publicystą politycznym. Starannie unika natomiast podania rzeczy najważniejszej, tj. tego, że od kilku lat jest przybocznym znienawidzonego polityka postkomunistycznego F.Gyurcsánya, wiceprzewodniczącym jego partii, konsekwentnie szkodzącej węgierskim interesom narodowym. Dość przypomnieć, że partię Gyurcsánya zdecydowani potępili dawni prawdziwi reformatorzy komunistyczni, narodowi komuniści :Imre Pozsgay i Mátyás Szürös. Obaj politycy mocno popierający reformy Orbána podpisali się 6 kwietnia 2014 r. pod apelem potępiającym postkomunistów (a więc partię Gyurcsánya) i liberałów, i mówiącym wprost o „podstępnych wystąpieniach przegranych sił politycznych, szkalujących Węgry w świecie oszczerstwami równającymi się zdradzie kraju”. (Zob. szerzej pierwszy tom mojej nowej książki: „Węgierska droga do zwycięstwa” (ss.174-175). Niewątpliwie Debreczeni ze swym paszkwilem, oczerniającym Orbána w Polsce, należy do najgorszych współczesnych węgierskich targowiczan.

   Kompan Gyurcsánya oskarża Orbána o faszyzujące tendencje



  Szczególnie chamskie są uwagi w książce Debreczeniego, porównujące tak zasłużonego dla wolności Węgier V. Orbána do paru faszyzujących rządów węgierskich sprzed 1939 r. : Gyuli Gömbösa (s.238) i Béli Imrédyego (s. 241). Debreczeni stara się maksymalnie wybronić policjantów rozpędzających w niezwykle brutalny sposób manifestantów przeciw rządowi Gyurcsánya, a nawet przedstawia ich jako biedne ofiary „chuliganów z nielegalnych demonstracji”(s. 372). Znów posuwa się do prawdziwie chamskiego porównania, nazywając „podburzanych” przez Orbána, „demolujących miasto” manifestantów węgierską Heimwehrą i Sturmabteilung (s.372). Szczególnie obrzydliwe jest to porównanie do hitlerowskich oddziałów SA! Dodajmy, że Debreczeni wybrania nawet haniebną mowę Gyurcsánya, w której przyznał się do okłamywania narodu, niegodnie przemilczając fakt, że postkomunistyczny premier trzykrotnie nazwał w niej Węgry „kurewskim krajem”. Na kilku stronach (ss.454-458) Debreceni posuwa się do bezczelnego poszukiwania rzekomych wspólnych cech między Orbánem a Benito Mussoliniego. Nie obeszło się też bez oskarżenia Orbána o „antysemickie uczucia”.(ss. 138, 139) i „ksenofobiczną retorykę” (s.140). Paszkwil Debreczeniego roi się od grubiańskich wyzwisk pod adresem Orbána, nazywając go „dyrygentem nienawiści” (s.407), pisząc o „bandyckim państwie Fideszu” (s.545). W rzeczywistości to sam Debreczeni jest „chorym z nienawiści” politykiem sfrustrowanym odsunięciem na margines życia politycznego. Wiadomo bowiem, że niepopularna partia Gyurcsánya, w której jest wiceprzewodniczącym, nie ma żadnych, ale to żadnych szans, dojścia kiedykolwiek do rządu.

   W książce Debreczeniego dostaje się również i braciom Kaczyńskim, których paszkwilant znad Dunaju oskarża o „autokratyczny populizm”, reprezentację sił, „które mieszają populizm narodowy z populizmem społecznym” (s. 266)./ W innym miejscu (s.517 ) Debreczeni nazywa Kaczyńskiego „politykiem operetkowym”. To wszystko najlepiej pokazuje totalną zajadłość tego autora.



   Jakże podłym jest fakt, że Debreczeni mały, złośliwy renegat znad Dunaju, stara się za wszelką cenę w swym „donosie na Węgry” dla polskich czytelników maksymalne zmieszać z błotem Orbána, niewątpliwie największego węgierskiego polityka XX wieku i pierwszego piętnastolecia XXI wieku. Jakże znamienny jest fakt, że z „donosu na Węgry”, jakim jest książki Debreczeniego nie dowiemy się niemal nic o tak licznych wielkich reformach Orbána, które zapewniły Węgrom prawdziwie skuteczną obronę węgierskich narodowych interesów. W odpowiedzi na oszczerstwa Debreczeniego warto przypomnieć jak bardzo pomniejszany przez niego polityk, jest oceniany przez prawdziwie wybitnych zagranicznych polityków i intelektualistów. Warto tu wspomnieć kilka całkowicie nieznanych w Polsce faktów. B. kanclerz Niemiec Helmut Kohl akurat w czasie jednej z większych nagonek na Węgry wywiadzie dla „Sterna” z 5 listopada 2014 r. Kohl nazwał premiera Orbána „wielkim Europejczykiem, który po europejsku myśli i działa". Wielkim Europejczykiem nazwał Orbána również przewodniczący chrześcijańsko- konserwatywnej frakcji w Parlamencie Europejskim - EPP Joseph Daul. Wśród osób występujących z jednoznacznym entuzjastycznym poparciem dla Orbána znaleźli się m. in. najsłynniejszy konserwatywny filozof brytyjski Roger Scruton, słynny rosyjski dysydent pisarz Władimir Bukowski, popularny pisarz brytyjski Tibor Fischer, autor książkowego eseju o "Tygrysie Orbánie", trzykrotny gubernator Nowego Jorku George Pataki i jeden z najaktywniejszych kongresmanów amerykańskich, od 2011 r. współprzewodniczący Kongresu Helsińskiego w USA Christopher H. Smith. Ten ostatni przyrównał osobę węgierskiego premiera do postaci prezydenta Ronalda Reagana, z którym współpracował przez lata. Trudno byłoby chyba znaleźć lepszy wyraz uznania dla Orbána. W stanowczej obronie Orbána wobec ataków z zewnątrz występowali m.in. prezydent Czech Vaclav Klaus, premier Czech Petr Necas, premier W. Brytanii David Cameron,kanclerz Austrii Schlüssel, premier Bawarii Edmund Stoiber i inny premier Bawarii Horst Seehofer, włoski polityk Luca Volonte, b. wiceprzewodniczący frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim.


A ignoranci reklamują gniot Debreczeniego 

  Z pomocą Debreczeniemu w popularyzacji jego paszkwilu od razu pośpieszyło paru ignorantów. Pierwszym z nich był Tomasz Walczak, dziennikarz działu Opinie „SuperExpressu”. Zamieścił on reklamujący Debreczeniego wywiad z nim w „SuperExpressie z 1 października 2015 r. Walczak nie ograniczył się do zareklamowania paszkwilu Debreczeniego o Orbánie i gorliwego przytakiwania paszkwilantowi w jego atakach na węgierskiego premiera. „Twórczo „wzbogacił” swój wywiad własną antyorbanową tyradą, głosząc, że polscy wyznawcy Orbáną przymykają oczy na jego błędy, I dodając: „Nie widzą, że przez te wszystkie lata nie przeprowadził (Orbán- JRN) niczego pozytywnego, prócz umacniania narodowego konserwatyzm, czy obrony rzekomych interesów narodowych przed wyimaginowanymi mackami Brukseli. (Podkr.JRN). Ale z tego, co pan mówi, Orbán, to żaden ideolog, ale zwykły pragmatyk, żeby nie powiedzieć – koniunkturalista, który dba tylko o utrzymanie władzy”. Ta zaśmiecająca bulwarówkę wypowiedź red. Walczaka, atakująca Orbána, świadczy albo o jego całkowitej ignorancji, albo o świadomej złej woli. Orbán „nie przeprowadził niczego pozytywnego” – stwierdza Walczak z emfazą. Przypomnijmy więc kilka prostych faktów. Orbán zdecydowanie wygrał kilkuletnią wojnę z zachodnimi bankami, okładając je pierwszym i największym w podatkiem w Europie. Doprowadził do przewalutowania franków na forinty w sposób bardzo korzystny dla węgierskich kredytobiorców. Opodatkował supermarkety i wyrzuca je na obrzeża miast. Uderzając w zyski zachodnich koncernów, dominujących w węgierskiej energetyce, w ciągu trzech lat obniżył o 25 proc. opłaty za prąd, gaz, ciepłownictwo. Osiągnął tak duże sukcesy w poprawie stanu zrujnowanej przez postkomunistów gospodarki, że w maju tego roku został pochwalony za skuteczną politykę gospodarczą nawet przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który parę lat temu wyrzucił z Węgier. Dzięki stanowczej polityce wobec imigrantów Orbán uważany jest za czołowego obrońcę Europy przeciw „najazdowi muzułmanów”. Ostatnio nawet premier Bawarii uznał, że to Orbán ma rację w swej polityce wobec imigrantów, a nie kanclerz Merkel. Red. „SuperExpressu” T.Walczak dał tak rażący wyraz swej niekompetencji, że powinien być natychmiast usunięty z bulwarówki, którą tak skompromitował swoją bzdurną oceną. Apeluję do czytelników tego tekstu o listy do naczelnego SuperExpressu” w sprawie jego pracownika- nieudacznika.
Dodajmy, że nie popisał się również redaktor OnetWiadomości Kamil Turecki, zamieszczając 24 września 2015 wywiad z Debreczenim, atakujący V. Orbána jako rzekomego „autokratę”, zagrażającego demokraci na Węgrzech. Zwykli internauci okazali się jednak o wiele mądrzejsi od redaktora Onet Wiadomości. W zamieszczonych pod wywiadem 847 wpisach ogromna część występuje ze zdecydowaną obroną Viktora Orbána przeciw jego węgierskiemu potwarcy. Oto kilka typowych wpisów :

Reytan : Bohater narodu węgierskiego, prawdziwy Europejczyk i mąż stanu, zatroskany o Polskę bardziej niż polskojęzyczna klika warszawska i zwyczajny człowiek bez zadęcia. Ale jak by mogli to pojąc chodzący w tenisówkach i rurkach przedstawiciele "czwartej władzy", ps niejaki József Debreczeni to kto? ktoś na kształt "dziennikarzy" z czerskiej? chyba tak skoro potencjalny wybór własnego narodu komentuje jako "klęskę narodu"...

~HB : Ponieważ Orban to prawie jedyny przywódca w Europie, który potrafi i nie boi się myśleć samodzielnie
i mówić to co myśli bez oglądanie się na to co mu każe UE więc jasne jest, że reszta potulnych piesków będzie na niego
szczekała. To było do przewidzenia i nie jest żadną rewelacją Szkoda, że nasi politycy z prezydentami włącznie do pięt nie dorastają temu Panu.
Premier Orban to mądry patriota Węgierski - tyle w temacie.

LEGION POLSKI do ~Atomek: Orban wygrywa wszystko, co tylko może. Wiecie dlaczego? Nie dlatego, że jest czarodziejem, który wszystko w złoto zamienia, ale dlatego, że przywrócił demoludowi, państwu tak samo postkolonialnemu, jak my jesteśmy, godność i wiarę w to, że można zbudować silne państwo na własnych warunkach.


~Vivat Orban! : József Debreczeni to ktoś na kształt węgierskiego michnika skrzyżowanego z żakowskim. W doooopie mam to co on gada. To własnie dzieki takim debreczenim zalewa nas własnie bliskowschodni chaos. A Orban oddał Węgry ludziom, tworzy kraj prawdziwie obywatelski. debereczeniemu lewakowi i postbolszewikowi to się nie może podobać. Podobnie jak reszcie tej lewackiej, paneuropejskiej hołocie. zwiń

~patriota-pl : Orban to wspanialy patriota i prawdziwy przywodca swojego narodu! Nalezy tylko brac przyklad z Jego zaangazowania w sprawy swojego panstwa. Polski rząd ma też wzory do naśladowania...Republika Bananowa Afryki.

~AnonimGall : Orban to nie czarna owca w Europie. Orban to prawdziwy Europejczyk, ale reprezentujący Europę Narodów, gdzie wspólnie pracujemy, żyjemy i obronimy się, ale zachowujemy odrębność państw i narodów. Orban ma poprostu"jaja" i nie boi się mówić i robić to co trzeba dla dobra własnego państwa i narodu.

   Wszystkie te wpisy i pozostała ogromna część z 847 wpisów pokazują, że bardzo wielka część Polaków swój rozum ma i nie da się omamić ani renegatowi- nienawistnikowi znad Dunaju, ani panom wydawcom jego paszkwilu z wydawnictwa Akurat . Dodajmy, że znakomity znawca Węgier, naczelny redaktor „Frondy” Grzegorz Górny w komentarzu na temat książki Debreczeniego na portalu : „w polityce’ jakże celnie napisał już w tytule : Nowa biografia Orbana, czyli wielka ściema. "To tak, jakby Stefan Niesiołowski napisał biografię Jarosława Kaczyńskiego".
 







czwartek, 1 października 2015

Apel do Prezydenta RP Andrzeja Dudy




Apel do Prezydenta RP Andrzeja Dudy



   Szanowny Panie Prezydencie,



      Tak bliski Panu Prezydentowi świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński  przerwał niesławną passę pomijania niektórych zasłużonych bojowników o Polskę w drugiej wojnie światowej, działaczy niepodległościowego podziemia i części działaczy solidarnościowych. Jego polityka odznaczeniowa, w tym jakże ważne uhonorowania  Orderem Orła Białego, należy niewątpliwie do  najcenniejszych osiągnięć Jego prezydencji. Myślę, że Pan, Panie Prezydencie, także w dziedzinie polityki odznaczeniowej może podjąć wiele cennych posunięć, przede wszystkim w odniesieniu do jakże wielu wybitnych, a wciąż pomijanych działaczy polonijnych, Polaków, którzy zasłynęli  wkładem w rozwój kultury i nauki w innych krajach, oraz szczególnie zasłużonych cudzoziemców polonofili. Z radością przeczytałem, że już w czasie pobytu w Nowym Jorku 29 września  2015 r. przyznał Pan  cztery wysokie odznaczenia działaczom polonijnym. Chciałbym się jednak upomnieć o jak najszybsze  uhonorowanie najwyższym odznaczeniem Orderu Orła Białego dwóch jakże zasłużonych osób,  jakże niesłusznie pomijanych  dotąd w uhonorowaniu przez  III RP Prof. Iwo C. Pogonowskiego i  prof. Richarda C. Lukasa.



Profesor Iwo C. Pogonowski, prawdziwy polski bohater naszych czasów





       Urodzony 3 września 1921 r. we Lwowie Iwo Cyprian Pogonowski, inżynier, konstruktor, wynalazca i naukowiec (profesor na wyższej uczelni) jest bliskim krewnym  jednego z bohaterów Bitwy Warszawskiej Stefana Pogonowskiego, poległego w czasie zwycięskiej szarży pod Wólką Radzymińską. Żołnierz polskiej wojny obronnej we wrześniu 1939 r., więziony przez Niemców  od grudnia 1939 r., a w okresie od 10 sierpnia 1940 r. więziony niemal do końca wojny w obozie Oranienburg- Sachsenhausen. W kwietniu 1945 pognany w tzw. Marszu śmierci do Schwerina,  gdzie został uwolniony 2 maja 1945 r. Odtąd przebywał na emigracji. Studiował na wydziale handlowym Institute Superieur de Commerce na Katolickim Uniwersytecie św. Ignacego w Antwerpii/

Po kilkuletniej pracy w Wenezueli w latach 1947-1950 ukończył studia inżynieryjne na uniwersytecie w Tennessee, gdzie później pracował jako  wykładowca uniwersytecki. Po przeniesieniu się do pracy w przemyśle naftowym  dla Shell Oil Company i Texaco zasłynął jako w sferze wiertnictwa oceanicznego - uzyskał aż 48 patentów za swe pomysły wynalazcze Równocześnie kontynuował działalność wykładową na Uniwersytecie Stanowym Wirginii. W czasie swej pracy jako wykładowca przeżył niemały szok. Jak mi kiedyś relacjonował, zorientował się, że ogromna część studentów, a nawet wykładowców tej uczelni nie ma zielonego pojęcia o dziejach Polski, a nawet co gorsza, powtarza głupawe stereotypy o polskim antysemityzmie i nacjonalizmie. I wtedy doszło do zdumiewającej metamorfozy w życiu prof. Pogonowskiego. Ten świetny znawca nauk ścisłych i  inżynierii,  zaczął zajmować się  opracowywaniem słowników i książek o polskiej historii, by ułatwić  jej poznawanie przez  amerykańskich studentów. Robił to bardzo skutecznie. Wydał kilka doskonale opracowanych przez niego słowników polsko-angielskich , z dziesiątkami tysięcy haseł : „Practical Polish-English Dictionary”, New York 1979, Polish-English Standard Dictionary”, New York 1985, „Unabridged Polish-English Dictionary,” New York 1997.Wydał po polsku i angielsku  parę  „Historycznych Atlasów Polski”, popularyzujących nasze dzieje: „ Poland – A Historical Atlas”, New York 1987 i „Historyczny Atlas Polski”,  Kraków 1995.

Nader ważną pozycją w dorobku prof. I.C. Pogonowskiego była  ponad czterysta stronicowa książka „Jews in Poland – A Documentary History”(Zydzi w Polsce – dokumentalna historia), New York 1998, Książka ta w świetny faktograficzny sposób broniła prawdy o stosunkach polsko- żydowskich, rozbijając antypolskie stereotypy. Rangę tej publikacji w przedstawianiu polskich racji umocniło poprzedzenie  jej pochwalnym wstępem  przez słynnego żydowskiego historyka i politologa Richarda Pipesa. Książka Pogonowskiego okazała się niewątpliwym sukcesem – miała dwa wydania : w 1993 r. i 1998 r. Jedną z najgłośniejszych książek  prof. Pogonowskiego była napisana przezeń popularna historia Polski:  Poland – An Illustrated History”,, wydana w  2000 roku  2000 z rekomendacją prof. Normana Daviesa i Zbigniewa Brzezińskiego.

Prof. Pogonowski konsekwentnie zabiegał o upowszechnienie w USA opinii o pionierskiej roli  Polski w kształtowaniu europejskiej demokracji. Sprawę tę szczególnie mocno akcentował w wydanych w 2010 r. w Nowym Jorku po angielsku i po polsku: „Pierwsza demokracja w nowożytnej Europie,  i  The First Democracy in Modern Europe: Million Free Citizens in Poland during the Renaissance”. W 2002 r. wydał książkę o heraldyce. Poza pracą naukową wielokrotnie publikował prace publicystyczne- część z nich ukazała się w Warszawie na łamach „Nowego Dziennika”. W Polsce wydał też dwa zbiory publicystyki:Świat po amerykańsku”,  Szczecinek 2004 i „Hegemonia – Komentarze do polityki zagranicznej USA”, Poznań 2008. Jestem pełen tym większego podziwu dla rozległej twórczości prof. Iwo Cypriana Pogonowskiego, iż ten  tak wybitny naukowiec od kilkudziesięciu lat chory jest na chorobę Heinego Medina (dlatego nie może przyjeżdżać do Polski).

W świetle jego zasług dla popularyzacji i obrony Polski  do tym większego skandalu urasta fakt ,że w Trzeciej Rzeczypospolitej  nie zdobyto się na żadne odznaczenie dla uczczenia jego dorobku. Otrzymał wyłącznie społeczne odznaczenie - Medal Polonia Mater Nostra Est ( w 2002 r.).



Wielki popularyzator i obrońca historii Polski – prof. Richard C. Lukas



Na uhonorowanie najwyższym polskim odznaczeniem niewątpliwie  zasługuje słynny amerykański historyk polskiego pochodzenia profesor Richard C. Lukas, przez wiele lat wykładowca. na Uniwersytecie Technologicznym Tennesee i Uniwersytecie Południowej Florydy w Tampie. Profesor Lukas bije  na głowę wszystkich współczesnych  amerykańskich historyków pod względem ilości i jakości książek poświęconych historii Polski. Jest autorem 10  historycznych książek naukowych, w tym aż siedmiu  poświęconych historii,  Polski w drugiej wojnie światowej. Najsłynniejszą jego ksiązką jest wydana w 1986 r. publikacja:.” The Forgotten Holocaust: The Poles Under German Occupation, 1939-1944”,  (Zapomniany holocaust: Polacy pod niemiecką okupacją) :University of Kentucky Press. Ksiązka miała kolejne wydania w1990 r, 1997r. i 2012 r  oraz 2 wydania w przekładzie  polskim “Zapomniany holocaust”, (Kielce  1995 ) i  Poznań 2012 r. ( z przedmową N. Daviesa). Książka ta  należy niewątpliwie do kilku najlepszych syntez historii  Polski w drugiej wojny światowej, obejmując plastycznie i niezwykle sympatrycznie dla Polski przedstawiony obraz polskiej martyrologii i polskiego heroizmu na różnych frontach, oraz bardzo obiektywnie przedstawiony obraz stosunków polsko- żydowskich. Publikacja  ta jest uważana za jedno z klasycznych  dzieł literatury naukowej na temat drugiej wojny  światowej. Profesor Norman Davies   w przedmowie do  3 amerykańskiego wydania „Zapomnianego Holocaustu „ w 2012 r .pisał, że „książka Lukasa dowiodła swej wartości”. Zaakcentował również w kontekście historiografii drugiej wojny światowej, iż: „Można widzieć, że Lukas  poczynił ważny krok na długiej drodze do zdrowszego i  bardziej otwartego obrazu spraw”. Za prawdziwie pionierską uznano również wydaną w 1978 r. książkę prof. Lukasa: „The Strange Allies: Poland and the United States, 1941-1945," (Dziwni sojusznicy: Polska i Stany Zjednoczone 1941-1945). Książka ukazywała wojenne stosunki miedzy USA a polskim  Rządem na Obczyźnie oraz wpływ  amerykańskiej Polonii na te stosunki, nie ukrywała gorzkiej krytyki egoizmu amerykańskiej polityki wobec Polaków. Profesor Neal Tease z  Uniwersytetu  Wisconsin   stwierdził, że  książka  ta „pozostaje równie aktualna dziś jak w momencie jej ukazania”. Podobną problematykę omawiała  wydana w 1982 r, książka: Lukasa : “ Bitter Legacy: Polish-American Relations in the Wake of World War II “.  Wśród innych książek Lukasa  największy rozgłos zyskała  publikacja „ Did the Children Cry: Hitler's War Against Jewish and Polish Children, 1939-1945” ,poświęcona obrazowi cierpień polskich i żydowskich dzieci w czasie wojny. Dodajmy do tego dwa przygotowane przez  Lukasa wybory polskich wspomnień z doby wojny:  Out of the Inferno: Poles Remember the Holocaust,” (1989,) i  Forgotten Survivors: Polish Christians Remember the Nazi Occupation”,  (, 2004).

Prof. R.C. Lukas jest obok prof. N. Daviesa tym  zagranicznym historykiem, który opublikował najwięcej cennych dzieł o Polsce. Oczywiście ksiązki Daviesa zyskały bez porównania więcej rozgłosu w świecie.. Równocześnie jednak trzeba stwierdzić, że niektóre części jego książek były nieco powierzchowne i zawierały uogólnienia  pisane pod wpływem  historyków niemieckich czy rosyjskich. (Pisałem na ten temat  w drugim tomie książki „Żeby Polska…”,Warszawa 2010, ss.59-62). N. Davies pod wpływem salonu „krakówka” niepotrzebnie wdawał się  też w bardzo powierzchowne oceny bieżącej sytuacji politycznej w Polsce, atakując PiS jako „ruch wywrotowy”, który „stara się zburzyć III RP”.  Można żałować  natomiast, że przy jego tak wielkim autorytecie  Davies nie zdecydował się na otwarte przygwożdżenie antypolskich kłamstw hochsztaplera J. T. Grossa. W mojej ocenie R.C. Lukas znacznie  gruntowniej od  N. Daviesa odtwarzał  obraz przedstawianych przez siebie wydarzeń historycznych w Polsce, choć ograniczał się tylko do czasów drugiej wojny światowej. Trzeba tu podkreślić, że Lukas wielokrotnie bardzo zdecydowanie występował  przeciw kłamstwom  na temat najnowszej historii Polski, m.in. bardzo mocno demaskując oszczerstwa J. T. Grossa.


Za swoje zasługi  prof. Lukas był uhonorowany Nagrodą Fundacji Kościuszkowskiej, Orderem Odrodzenia Polski ( w 1988 r. przez Rząd Polski na Obczyźnie), Literacką Nagrodą im. Janusza Korczaka, przyznaną przez Ligę Przeciwko Zniesławieniu (1994),  Nagrodą za osiągnięcia kulturalne, przyznaną przez Amerykańską Radę dla Polskiej Kultury (1994)  Nagrodą Instytutu Józefa Piłsudskiego w Ameryce (2000), Nagrodą Stowarzyszenia Prasy Katolickiej (2009), Nagrodą Mieczysława Hamana, przyznaną przez Polish American Historical Association (2013 ).Na tym tle jakąż  wielką niesprawiedliwością  jest fakt, że profesor R. C. Lukas, autor tylu znakomitych książek o Polsce i  zarazem niezłomny obrońca prawdy o naszym narodzie, nie został uhonorowany żadnym odznaczeniem  przez 26 lat III RP, choć zasługuje na najwyższe wyróżnienia. A dzieje się tak w czasie, gdy najzajadlejszy polakożerca Jan Tomasz Gross jest uhonorowany wysokim odznaczeniem  ( od A. Kwaśniewskiego ), a Ukrainiec Bohdan Osadczuk, b. stypendysta  hitlerowski w Berlinie w czasie drugiej wojny światowej, reprezentujący w wielu sprawach nacjonalistyczne poglądy ukraińskie wobec Polaków został odznaczony przez A. Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego! Za co?

Wierzę, że Pan, Panie Prezydencie, wreszcie naprawi tak haniebne zaniechania wobec profesora  I. C. Pogonowskiego i profesora R. C. Lukasa i doprowadzi do ich należytego uhonorowania. Będzie  to bardzo ważny krok na drodze do ukrócenia wieloletnich praktyk traktowania  po macoszemu najbardziej zasłużonych ludzi z Polonii i najwybitniejszych zagranicznych polonofilów. Zwracam się z gorącą prośbą do liderów wielkich organizacji polonijnych: KPA, USOPAŁ, KPK i innych organizacji polonijnych oraz do wszystkich żarliwych patriotów o poparcie mego apelu  do prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie odpowiedniego uhonorowania  prof. Ivo Cypriana Pogonowskiego i prof. Richarda C. Lukasa. I o zrobienie tego jak najszybciej, żeby  nie zatroszczono się o ich pamięć dopiero po śmierci. Obaj są w podeszłym wieku:  ur. w 1921 roku prof. I. C. Pogonowski ma 94 lata, a R. C. Lukas, ur. w 1937 r. ma 78 lat. Na dodatek, jak czytałem, prof. Pogonowski od dawna jest ciężko chory. Ich uhonorowanie przez nowego prezydenta RP   należałoby do najcenniejszych jego dokonań. Czytelników mego blogu bardzo gorąco proszę o maksymalne spopularyzowanie  tej propozycji.





Jerzy Robert Nowak

1 października 2015 r.